Puste2 MENU
 | 
           ...przysypiając i pociągając zakatarzonym nosem, między Ołomuńcem i Ostrawą, tuż przed szczęśliwym zakończeniem naszej pielgrzymki, 16 września...

          W Loreto, w ostatnim miejscu modlitwy i zwiedzania naszego pielgrzymiego szlaku poczuliśmy się jak w domu. Maryja, której nazaretański domek wskazuje się tam jako najcenniejszą relikwię przyjęła nas tam właśnie tak jak w domu. Serdecznie, ciepło, gościnnie. Każdy szczegół polichromii, czy reliefu zdobiący wrota i ściany bazyliki zdawał się przemawiać do nas, współgrał z gorącą modlitwą śpiewaną i recytowaną przez uczestników diecezjalnej pielgrzymki do sanktuarium. Odczuwaliśmy, że nie chałupka z kamienia, a Maryja jest przyjmującym nas domem. Jest rzeczywistością przyjmującą.
 Po zwiastowaniu przyjęła w sercu i w ciele przez dziewięć miesięcy  Boga, swojego syna Jezusa. W sobotę, 15 września przyjęła w sanktuarium w Loreto nas, czyli osoby, które kocha. Zdawało się, że bazylika napełniona modlitwą i zainteresowaniem pielgrzymów odzwierciedla serce Maryi i poniekąd każdej kobiety, która rozkwita i jest szczęśliwa, gdy wszyscy inni czują się u niej dobrze.
         Dziękujemy wszystkim tym którzy stali się dla nas otwartym domem w czasie pielgrzymowania i przygotowania pielgrzymki. Pani Sylwii Rusin i pani Iwetcie Kaczmarczyk, które reprezentując Tarnowskie Biuro Pielgrzymkowe przez cały okres przygotowania do podróży i jej trwania służyły nam rzeczową, fachową pomocą i cierpliwą poradą. Pamiętamy na przykład to, że dla jednego z naszych uczestników, który nie zdążył wyruszyć w drogę zaoferowały natychmiast możliwość zarezerwowania miejsca w samolocie do Rzymu, tak, aby pielgrzym dołączył do nas po udziale w audiencji generalnej na Watykanie. Dziękujemy pilotowi, p. Kazkowi Zarębczanowi, za stanowcze i wyrozumiałe ogarnięcie naszej grupy w czasie podróży, za cierpliwość do nas w hotelu, w miejscach modlitwy i zwiedzania, w ambulatorium, w sklepach i w autokarze. Z wdzięcznością myślimy również o duchownych i świeckich przewodnikach oprowadzających nas we Włoszech: o ojcu Sylwetrze, o pani Iwonie, o bracie Zbigniewie i ojcu Dariuszu, jak również o kierowcach: p. Janku i p. Krzyśku. Bogu Trójjedynemu, którego znak zdobił nasz autobus uwielbienie za bezpieczeństwo, zdrowie, braterstwo i pomyślność w czasie pielgrzymowania.   
       Nie jest przypadkiem, jak wierzymy, że motyw trwałego, okazałego, gościnnego domu towarzyszył nam również na plaży w Belarii, nieopodal Rimini, po której spacerowaliśmy krótko rankiem ostatniego dnia naszego pobytu we Włoszech, tuż przed zdjęciem wygodnych pielgrzymich sandałów.
       Rozumiemy ten splot zdarzeń i obrazów jako natchnioną zachętę, by nasze domy do których wróciliśmy były jeszcze bardziej otwarte na Boga i na drugiego człowieka. Niech tak będzie dla większej chwały Bożej.
           Do zobaczenia na kolejnym etapie pielgrzymowania : )

          ...z wygodnego pokoju hotelowego w San Giovanni Rotondo, usytuowanego w cieniu Domu Ulgi św. Ojca Pio, 14 września ...

         Na półwyspie Gargano powrócił do nas pielgrzymi spokój, który pozostawiliśmy wjeżdżając na Grande Raccordo Anulare, czyli 70-kilometrową obwodnicę wokół Rzymu. Wjechaliśmy na nią jako jeden ze 170 tysięcy pojazdów, które codziennie przejeżdżają tą trasą. Nasz autobus wiózł cząstkę trzymilionowej armii turystów, która, jeśli wierzyć żartującym przewodnikom, codziennie napiera na Rzym. Inne należały do trzech milionów Włochów, którzy nie mieszkają w Rzymie ale codziennie przyjeżdżają do Miasta do pracy, do opery, na mecz Lazio, czy Romy, lub na espresso ze znajomym mieszkańcem stolicy. Jeszcze inne należały do kolejnych trzech milionów Rzymian. Nam mknącym jednym z trzech pasów pomiędzy Flaminią, a Aurelią (wyjazdy z A-dziewięćdziesiątki) lub ślamazarzącym się w korku ukojenie przynosiło wspomnienie średniowiecznego okresu tradycji pielgrzymowania do Rzymu, którego bohaterem był między innymi św. Jan Kanty. Cieszyliśmy się, że spełniają się nasze plany, nasze marzenia z poprzednich podróży szlakiem św. Jana Kantego.
       Natomiast na Gargano spokój. Mniejszy ruch. Wszędzie blisko. Wszystko na dłoni, jak chociażby Dom Ulgi św. Ojca Pio, górujący nad miastem, widoczny z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Nawet gdyby nie było go widać, jest zapisany w świadomości wszystkich pracowników włoskiej służby zdrowia posługujących na półwyspie. Przekonała się o tym pani Ewa z naszej grupy, która po zasłabnięciu błyskawicznie została przewieziona ambulansem do szpitala w San Giovanni Rotondo, gdzie wykonano jej kompleksowe badania wykluczające poważne zagrożenie zdrowia.
 44 lata wcześniej, miało tu miejsce podobne zdarzenie. 3 listopada 1974 roku z grupą biskupów i księży wybrał się drugi raz w życiu do San Giovanni Rotondo kardynał Karol Wojtyła.  Na koniec dwudniowego pobytu chciał zwizytować Dom Ulgi jako pasterz. Tymczasem wychodząc z hotelu skręcił niegroźnie nogę w kostce przeskakując obniżenie pomiędzy chodnikiem a wejściem do hotelu. Zaprowadzono go do pobliskiego Domu Ulgi już jako pacjenta. Ambulatorium. Zdjęcie rentgenowskie. Skierowanie na oddział ortopedii. Decyzja ordynatora o założeniu opatrunku gipsowego. Wątpliwość pacjenta, czy to konieczne.  Ostatecznie opatrunek bandażem, z uśmiechem przyjęty przez pacjenta. Z uśmiechem, który pozwalał przewidywać, że pacjent niebawem bandaża owijającego kostkę też się pozbędzie.
         Tak czy inaczej, na Gargano Ojciec Pio wciąż ogarnia opieką wszystkich potrzebujących. 
        Na Gargano świeże owoce są jakby jeszcze bardziej smakowite a plaże w okolicy Manfredonii jakby jeszcze bardziej wygodne, czyste, ciepłe i malownicze...

              ...z San Giovanni Rotodno tuż po wieczornym nabożeństwie eucharystycznym na placu przed bazyliką, 13 września ...

            Wracam jeszcze myślą do wczorajszego dnia w Wiecznym Mieście. To był dzień, w którym będąc w Rzymie spotkaliśmy papieża. Dzień osiągnięcia rzymskiego celu naszego pielgrzymowania. To był również dzień kulminacji obchodów Roku św. Stanisława Kostki ogłoszonego przez Episkopat Polski w 450 lat po jego narodzinach dla nieba (15 sierpnia 1568 roku). Kulminacji dla naszej pielgrzymiej cząstki. 
            Schłodzeni bryzą fontanny di Trevi dotarliśmy przez zwartą, chłodną, strzeżoną przez kirasjerów zabudowę budynków rządowych i prezydenckich do kościoła św. Andrzeja na Kwirynale. Weszliśmy do celi w której umarł święty z Mazowsza. Mam nawyk, by wchodząc tam, wpierw spojrzeć na obraz Matki Bożej Wniebowziętej nad sarkofagiem świętego Stasia. Zwłaszcza na różę z bukietu pochwalnego na cześć Maryi, o której przed ponad 160 laty pisał C.K. Norwid:
 
Gdzie zaś od dołu obraz kończy się, ku stronie,
W którą Stanisław Kostka blade zwracał skronie,
Jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
Niby że, po obrazu stoczywszy się płótnie,
Upaść ma, jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
nie zleciała dotąd na ziemię — i leci…

          Uspokajam się, gdy naocznie stwierdzę, że nie spadła. Niby nie należy się spodziewać, że kiedykolwiek róża spadnie. Nie będzie przecież ostatniego akordu lutni którą uchwycił w dłonie Stasiu.
          Stasiu pobiegł naprzełaj przez krótkie życie, przez Europę ku świętości. Zaznaczył to JP 2, kiedy w 1988 r. nawiedził Kościół na Kwirynale. Rozwinął tą myśl papież Franciszek, w liście do Polaków na obchody Roku św. Stanisława. Stasiu, święty Stasiu dziś też wiarygodnie i gorliwie zachęca młodych. Nie biegnijcie na oślep. Poznajcie cel, do którego chcielibyście zmierzać. Wybierajcie najlepsze drogi postępowania i życia. Biegnijcie odważnie. Nie ulegajcie presji światowej mentalności. Bardziej słuchajcie Chrystusa niż świata. Nie bójcie się ryzyka związanego z marzeniami o prawdziwym szczęściu.
        Święci nie umierają i nie giną w mroku, bo ich lampą jest Baranek. Tak pociesza nas Apokalipsa św. Jana. 
        Róża z obrazu nad sarkofagiem św. Stanisława nie spadnie.
        Wierzę w to. 
        Jednocześnie lubię się przekonać o tym namacalnie wstępując do celi świętego Stasia przylegającej do Kościoła św. Andrzeja na Kwirynale.

...jeszcze w tym samym hotelu po rozkosznej kąpieli o zmroku w odkrytym basenie, 12 września ...

          Jak Wam się zdaje, kiedy tracimy wolność? W więzieniu? W panice? Poddani dyktatorowi? Nie, nie wtedy. Prawdziwe, nieznośne zniewolenie może nam zgotować własne ja. Osobiste ego.
          Popatrzcie na przykład na obżartucha. Nie ma dla niego wolności, nie ma wytchnienia, bo obżarstwo to obłuda żołądka. Żołądek może być pełny, syty, ale nawet wtedy próbuje nas przekonać, że jest pusty. Czyni nas w ten sposób swymi niewolnikami. Człowiek zachłanny, pożądliwy, chciwy, porywczy, zazdrosny, leniwy, pyszałek są niewolnikami swoich wad, które ich tyranizują i dręczą. Nie ma wytchnienia dla zachłannych i pożądliwych, którzy muszą żyć przyjemnością; gorąca chęć posiadania niszczy skąpca; ogień gniewu i robak zawiści niszczą relacje międzyludzkie. Pisarze mówią, że zawiść sprawia, iż ciało i dusza żółknie, więdnie, bo nigdy nie mogą mieć zbawiennej świeżości. Zawiść niszczy.  Lenistwo, które unika wszelkiego wysiłku, czyni ludzi niezdolnymi do życia; zarozumiały egocentryzm wykopuje głęboką przepaść między nami a innymi.
          Drodzy bracia i siostry, któż jest zatem prawdziwym niewolnikiem? Kim jest ten, kto nie zna odpoczynku? To ten, czy ta, która niezdolna jest do kochania. Wszystkie te wymienione wcześniej wady oddalają nas od miłości i czynią nas niezdolnymi do kochania. Stajemy się niewolnikami nas samych i nie potrafimy kochać, bo miłość zawsze skierowana jest ku innym.
 
         Po zarejestrowaniu katechezy, którą papież Franciszek wygłosił na Placu św. Piotra jej zapis został odsączony, odessany dla celów archiwizacji. Owszem znajdziemy jej zapis lub sprawozdanie z niej, ale jedno i drugie nie oddaje ładunku emocjonalnego spontanicznych refleksji  które wplatał w zapisany tekst katechizujący Piotr naszych czasów. Próżno w nich szukać odesłania do fragmentu z Księgi Powtórzonego Prawa, (Pwt 5,12-15), który stał się osnową do papieskiego rozważania. Fragment brzmi następująco:

        Będziesz zważał na szabat, aby go święcić, jak ci nakazał Pan, Bóg twój. Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką twą pracę, lecz w siódmym dniu jest szabat Pana, Boga twego. Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służąca, ani twój wół, ani twój osioł, ani żadne twoje zwierzę, ani obcy, który przebywa w twoich bramach; aby wypoczął twój niewolnik i twoja niewolnica, jak i ty.Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej i wyprowadził cię stamtąd Pan, Bóg twój, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem: przeto ci nakazał Pan, Bóg twój, strzec dnia szabatu.

          Byliśmy tam i wiemy, że katecheza brzmiała inaczej, czego świadkiem jest tłumaczenie fragmentu powyżej. Tylko wtedy, gdy brzmiała tak jak ją papież wyraził zobaczyliśmy siebie sprzed trzech godzin kończących w jadalni hotelowej lekkie, śródziemnomorskie śniadanie i rozglądających się zachłannie za kolejnym rogalikiem, kromką chleba, jogurtem, plasterkiem szynki, czy masełkiem, które można byłoby zabrać na drogę. Nasz żołądek był zaspokojony, był syty ale jednocześnie natrętnie sygnalizował nas, że niedługo będzie pusty i to właśnie nie dawało nam możliwości spokojnego, wolnego wyjścia z hotelu.
        Widzieliśmy też, że papież wciąż pozostaje spontaniczny, dalej znajdując chwilę na kilka łyków yerba mate, na spotkanie z człowiekiem, z osobą nawet jeśli prowadzi audiencję generalną, dla wielu, uniwersalną.
        Nie chodzi nam o to, żeby kogokolwiek krytykować za cięcia. Chodzi o zachętę, by katechezę papieską słuchać osobiście albo przynajmniej na żywo. 

...w Nemi niepodal Jeziora Albano, w mieście poziomkowym, w hotelu poświęconym przynajmniej z imienia Artemidzie, 11 września ...

         Taaak, woda czysta, pokorna i cenna. Jak z pochwały stworzenia św. Franciszka. Taką ją czerpiemy i taką smakujemy przy każdej ulicznej studni z kranikiem we Włoszech. Darmowa, w niektórych wypadkach naturalnie nasycona, bąbelkująca. Podoba nam się we Włoszech. Drogi, kawa, pogoda, krajobrazy, historia, artyzm. Porywcza spontaniczność, rozleniwienie i bałaganiarstwo, o które głównie oskarża się Włochów schodzą na drugi plan. Jeszcze spożywając niektóre potrawy włoskie odgrażamy się, że my przygotowalibyśmy je inaczej. Na przykład trudno nam zrozumieć, że nie ma w codziennym menu herbaty, w niedzielnym rosołu, ale przy winie w gronie degustujących nie ma narzekających. Jak w Kanie, w kolejnych dniach pielgrzymowania na stole, do obiadokolacji woda zaczyna ustępować lampce wina.
         Przewija się w naszych rozmowach wątek pozostania we Włoszech, a nawet wstąpienia do klasztoru. Kilku spotkanych przez nas Włochów podkreślało  urok Polski i sympatię wobec niej i Polaków. Wygląda na to, że dałoby się żyć, tu, gdzie by nas szanowali i lubili. Zrozumiałe, że największy wpływ na wzbudzenie myśli o tym, żeby pozostać we Włoszech mają przewodnicy. Oni zwykle tu mieszkają i to długo. P. Iwona, która oprowadzała nas po Rzymie i Watykanie mieszka tu ponad 20 lat podkreśla, że jeszcze nie odwiedziła wszystkich 900 kościołów Rzymu i nie zamierza opuszczać go dopóki tego nie uczyni.
         Podoba nam się żyć w łasce. Żeby już nie uderzać grzechem w Boga, w drugiego, w siebie. Tak, podczas pielgrzymki coraz częściej rozumiemy, że nie lubimy żyć w grzechu. Nie chodzi tylko o chwilę po spowiedzi. Ten stan chęci życia bez grzechu trawa o dziwo przez kilka dni. Przypominają nam o tym świeccy i duchowni spotkani po drodze. Przypominają nam o tym spotkani po drodze święci. Że chcielibyśmy oczyścić, uporządkować, wygładzić, uleczyć bruzdę, albo szramę, którą grzech w nas pozostawił.
     Naprawdę chciałbym nie popełniać grzechów. Nawet tych, które skądinąd lubię, za którymi tęsknię. Owa gotowość zdumiała nas na progu Porcjunkuli bardziej niż pytanie o zmianę naszego miejsca na ziemi.

...w Umbrii, w Asyżu, nieopodal Porcjunkuli, 10 września

        Wyjeżdżając z Padwy powinniście zapomnieć, że św. Antoni był Włochem - przekonywał cierpliwie w czasie homilii o. Sylwester Bartoszewski, franciszkanin - właściwie powinno się o nim mówić wedle powszechnego rozumienia Antoni z Lizbony, albo Lizboński. Tymczasem właśnie w Padwie tak gorliwie i przekonywująco głosił słowo Boże i "z Padwy" tak wiele łask wyprasza, że jest Antonim Padewskim, albo z Padwy.
       Powinniście również pamiętać, że jeśli w ogóle należy go wiązać z zagubionym, to nie z czymś, nie z rzeczą, tylo z kimś, z duszą, z zagubioną duszą. On te znajduje dla Boga. Dobrze się słucha o. Sylwestra. I w czasie homilii i w czasie oprowadzania. Ma aksamitny, miły i ochrypły, charakterystyczny dla palacza głos. Mówi powoli, nie zaniedbuje intonacji, po aktorsku. Najwięcej czasu poświęca dziedzińcowi magnolii, Czarnej Madonnie z rubinowymi kolczykami w najstarszej części bazyliki, polskiej kaplicy św. Stanisława i relikwiom św. Antoniego, ale nie przegapi również starców, którzy nadmiernie zaufali wiedzy zgromadzonej w księgach, zaufali do tego stopnia, że nie zwrócili uwagi na taniec anioła śmierci; utopionej dziewczyny, którą cudownie wskrzesił Il Santo. Cieszy się, że JP2 doglądający remontu z fresku na filarze polskiej kaplicy pojawił się tam dzięki jego staraniom. Zaznacza, że złote czasy polskich pielgrzymek do Padwy za pontyfikatu Jana Pawła 2 minęły. Choć dziś nie przyjeżdza już do bazyliki tysiąc polskich autokarów w ciągu roku, i tak Polacy są drugą po Włochach najliczniejszą nacją czczącą Świętego. 
       Spokojny, spiritualny pielgrzymi dzień, w którym św. Antoni podaje rękę św. Franciszkowi, jak w czasie kapituły generalnej Franciszkanów, tej w Asyżu, podczas której spotkali się osobiście.
            Jedzenie też pielgrzymie, nawet w jakimś sensie mnisze. rano plasterek szynki, żółtego sera, słodkawa, ciepła bułeczka przypominająca kształtem i wielkością polską kajzerkę, obowiązkowo na upały nektar grejfrutowy lub ananasowy i mocna kawa, w ciągu dnia espresso i panini w Autogrilu, gdzieś na pograniczu Toskanii i Umbrii, wieczorem pasta z pesto dyniowym, pieczone podudzie drobiowe ze znakomicie uduszoną papryką skropioną oliwą, bodaj bez domieszki soli. Do tego woda mineralna, oligoceńska, naturalna, chłodna, orzeźwiająca, nie trzeba więcej, sto dni abstynencji na sto lat niepodległości Polski trwa. No, może słodkie ciastko z puszystą bitą śmietaną mocno osłodzoną jest zbytkiem, ale niekoniecznym. Zgromadzeni przy stole są zgodni, że lepszy byłby schłodzony kawałek melona lub arbuza. 
           To bardziej przystaje późniejszej wizycie w Porcjunkuli, czy u św. Klary.

...w regionie Wenecji Euganejskiej, w hotelu przy obwodnicy Padwy, w pokoju 303, wobec przyjemnego 24 plus na balkonie, tuż przed północą, 9 września ...

        Trzy skrawki polskości. Pierwszy, austriacki, dzisiaj niedostępny. Na Kahlenbergu. Sanktuarium narodowe św. Józefa. Dziś wspominano tam uroczyście z obecnym Prymasem Polski, arcybiskupem Wojciechem Polakiem  335. rocznicę Wiktorii Wiedeńskiej. Zwyczajnym pielgrzymom sugerowano odprawienie Eucharystii gdzie indziej.
         Drugi, włoski, miniony. Na rynku w gościnnym Tarvisio, tuż po przekroczeniu granicy austriacko-włoskiej. Tam do tygla trzech kultur: romańskiej, reprezentowanej przez Włochów, germańskiej wyrażonej obecnością Austriaków i słowiańskiej, obecnej w osobach Słoweńców dołączyli przed laty  zza trzech granic Polacy udanie zasilając kupczeniem na straganach targowych europejski handel transgraniczny. Dziś nie ma śladu po straganach na których tanio sprzedawano dobre wino i jedzenie. Przeniesiono go gdzie indziej. Stracił internacjonalny charakter. Plac upodobali sobie motocykliści i rowerzyści. W kościele świętych Piotra i Pawła przylegającym do tego placu nawet zakrystię masz otwartą na oścież. Przez nikogo nie pilnowaną. Wchodzisz i odprawiasz pozwalając dotknąć się Bogu, z któregokolwiek zakątka Europy, czy świata pochodzisz.
       Wreszcie trzeci skrawek. Wchłonięty. Drożdżówka ze śliwkami i kruszonką. Przy przemierzaniu Styrii i Karyntii miał się jeszcze dobrze. Istniał dumnie i ponętnie w strefie barku autokarowego. W rejonie Friuli, a tym bardziej Veneto, w miarę oddalania się od Ojczyzny i narastających tęsknot smakowo-kulinarnych wchłonięty przez pielgrzyma zniknął  bezpowrotnie...: ) Choć gdyby się głebiej zastanowić...piszę zdobywszy energię między innymi po spożyciu kawałka ciasta, zatem  inaczej ale chyba istnieje.