Papieska intencja modlitwy na maj i majowy biuletyn różańcowy
- Szczegóły
I. W maju papież Franciszek poprosił nas byśmy się modlili o wiarę dla młodych ludzi.
W spocie multimedialnym rozwijającym zamysł modlitwy całego Kościoła Franciszek powiedział:
Kiedy myślę o wzorze, z którym wy, młodzi, możecie się identyfikować, zawsze przychodzi mi na myśl nasza Matka, Maryja. Jej odwaga, umiejętność słuchania i oddanie służbie.
Data |
Róża |
Zelator(ka) |
Część |
11 maja 2022 |
VIII, św. Ojca Pio |
p. Barbara Kowalczyk |
Radosna |
18 maja 2022 |
IX, św. K. Królewicza |
p. Stanisław Gil |
Światła |
25 maja 2022 |
X, bł. Stefana Wyszyńskiego |
p. Milena Suliga |
Bolesna |
1 czerwca 2022 |
I , św. Rity |
p. Mariola Kubicz |
Chwalebna |
8 czerwca 2022 |
II, św. Jana Kantego |
ks. Zbigniew Zięba |
Radosna |
3. Przypomnienie o spotkaniu rady Żywego Różańca przeniesionym na życzenie zelatorów na poniedziałek, 8 maja o godz. 17.00. Sprawy, które poruszymy na spotkaniu to przygotowanie modlitw Żywego Różańca w związku z beatyfikacją naszej Patronki oraz zgłoszenia udziału w 10. Ogólnopolskiej Pielgrzymce Żywego Różańca Uczynić różaniec modlitwą wszystkich. (program kongresu i pielgrzymki w gablocie ŻR)
Widoczniej
- Szczegóły
O, tu, w sobie, każda i każdy z nas ma coś do jedzenia.
Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy nie macie nic do jedzenia? Odpowiedzieli Mu: Nie. J 21, 5 w przekładzie Biblii Tysiąclecia
U nas majówka przez cały miesiąc. Przewodniczy modlitwie Paulina Jaricot
- Szczegóły
Nie wstąpiła do zakonu, nie wybrała małżeństwa. Przyjaciółka św. Jana Marii Vianneya, papieża Grzegorza XVI. Inspitatorka współczesnej ewangelizacji, zwłaszcza na misjach. Przekonała świat do różańca. Dla siebie zachowała rolę zapałki. Żaru ognia oczekiwała...przepraszam...oczekuje od Jezusa...
Nie wiem, czy wtedy była wiosna. Nie pamiętam. Wiem, że padało. Chcąc skorzystać z parasola pewnej starszej pani, która szła wolniej obawiałam się, że nie zdążę na błogosławieństwo, które miało być udzielone w sanktuarium Notre Dame de Fourvière. Mimo to zwolniłam krok. Przed nami inna kobieta bez parasola przynaglana deszczem i zbliżającą sie porą błogosławieństwa szła dłuższymi krokami.
Oto, co zrozumiałam.
Idąca szybko jest podobna do tych, kórzy nie mają żadnego ludzkiego oparcia. Nie znajdują sposobów, by uniknąc przelotnych kłopotów tego świata. Są przynaglani z jednej strony przez te kłopoty, z drugiej przez łaskę Bożą, żeby szybciej wejść do Najświętszego Serca Jezusa. (...) Dusza poświęcona Bogu ma się smucić, gdy inni się nią interesują i dają jej dowody przywiązania, ponieważ wszystkie ziemskie pociechy służą tylko spowolnieniu jej podążania drogą doskonałości. Aby z nich skorzystać musi dostosować swój krok do kroku tych uczynnych osób. Nie może biec w wolności po niebiańskie błogosławieństwa.
Po tej lekcji łaski podziękowałam pani, która użyczyła mi parasola i beż żalu, wystawiając się na deszcz, zdyszana dobiegłam do Fourviere, akurat na błogosławieństwo.
A Wam uda się zdążyć? Litania loretańska śpiewana przy kapliczce na ulicy Filtrowej w każdy dzień powszedni maja o 20.00. Nabożeństwo majowe z błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem codziennie w naszym kościele o 18.00. Tam opowiem Wam więcej o tym, co udało mi się zrozumieć w moim życiu. Czekam na Was
Paulina.
Bibliografia:
Paulina Jaricot. Biografia, s. Cecilia Giacovelli, przekł. Magdalena Dobosz, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Wydawnictwo Papieskich Dzieł Misyjnych, Warszawa, 2022
15 dni z Pauliną Jaricot, Jacques GadilleGabrielle Marguin, przekład Beata Breiter, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa, 2022
Paulina Jaricot. Pisma młodości, wprowadzenia i przypisy s. Maria Monika od Jezusa OP, przekł. Agnieszka Kuryś, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, 2019
Paulina Jaricot Żywy Rózaniec, prawdziwie boska harfa, wprowadzenie i przypisy s. Maria Monika od Jezusa OP, przekł. Agnieszka Kuryś, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2018
Mały Modlitwenik z Pauliną Jaricot , opr. Ks. Stanisław Szczepaniec, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa, 2022
Paulina Jaricot, myśli na każdy dzień, opracowanie Papieskie Dzieła Misyjne Lyon, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa, 2022
Módlmy się i pracujmy razem dla misji
Wtorek, 31 maja
Przekonywujące argumenty dotyczące dzieła misyjnego? Opracowano je na rok 2019, w czasie którego przeżywaliśmy październik jako nadzwyczajny miesiąc misyjny.
Miliard trzysta milionów katolików na całym świecie. 354 tysiące misjonarzy. 3 miliony katechistów. 1114 diecezji na terytoriach misyjnych. 130 milionów dolarów rocznie na projekty duszpasterskie i społeczne związane z misjami. Za tymi wszystkimi uderzeniami kryje się moje serce, serce kobiety.
Dzieło misyjne żyje. Dziś też możecie włączyć się w ten żywy i rozwijający się projekt. Każdy z Was często, nawet codziennie może się modlić w intencji misji. Może rozeznawać podczas modlitwy, czy jego powołaniem nie jest posługa na misjach. Może zagwarantować finansowe wsparcie dla misji podczas ich prowadzenia, nawet gdyby to było wsparcie groszowe.
Polecam Wam też przekonanie, że modlitwa na różańcu może rozbudzić wiarę w społeczeństwie, które ją traci, jak również w społeczeństwie misyjnym, które jest gotowe ją przyjąć. Módlcie się o nawrócenie grzeszników, o ewangelizację narodów i o zachowanie wiary w Kościele.
Nie zapominajcie, że zarówno Dzieło Rozkrzewiania Wiary jak i Żywy Różaniec są oparte na duchowości świeckiej, owszem z uwzględnieniem klasy robotniczej. Znaczy to, że każda i każdy z Was skoro jest ochrzczony – może być misjonarzem, choćby w niewielkim stopniu. Możecie liczyć na moją stałą pomoc w modlitwie i wspieraniu misji.
Modlitwa do bł. Pauliny Jaricot
Błogosławiona Paulino, z tobą wielbimy Boga w Trójcy Świętej Jedynego, w którego oblicze wpatrujesz się w niebie. On rozpalił twe serce ogniem miłości. Płonęłaś i zapalałaś innych. Szłaś drogą modlitwy i służby. Przez ciebie Bóg wzbudził w Kościele dwa wielkie dzieła, jedno modlitewne Żywy Różaniec i drugie apostolskie – Dzieło Rozkrzewiania Wiary.
Wypraszaj nam wszystkim gorliwość w dążeniu do świętości. Niech w każdym sercu rośnie miłość do Boga i bliźniego. Niech za twoją przyczyną wszyscy ochrzczeni przyjmą powołanie, jakie od Boga otrzymali, i zaangażują wszystkie swoje siły w jego realizację, aby po ukończeniu ziemskiej pielgrzymki mogli radować się pełnym uczestnictwem w życiu Ojca, Syna i Ducha Świętego, Boga, który żyje i króluje, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
Foto: Zdjęcia misyjne z epoki Pauliny Jaricot.
____________________________________________________
Zapraszajcie świętych do Waszych rodzin, do Waszej codzienności.
Poniedziałek, 30 maja
Przeżywam duchową więź świętych obcowania z Mayline od momentu kiedy jako trzyletnia dziewczynka zakrztusiła się i potem zadławiła kawałeczkiem pokarmu. To było 10 lat temu w moim ukochanym Lyonie. Mayline wpadła w śpiączkę, lekarze diagnozowali nieodwracalne zmiany w mózgu w wyniku niedotlenienia. Dobrze, że nie odłączyli aparatury wspomagającej funkcje życiowe dziecka.
Wtedy jedna z mam, której dzieci chodziły do tego samego przedszkola co Mayline i jej starsza siostra Lou-Ant zaproponowały wszystkim nowennę za moja przyczyną. Co byście zrobili w takich okolicznościach? Nie pomoglibyście wzbić się ku niebu z uroczym dziecięcym szczebiotem kolejnemu niebiańskiemu skowronkowi? Kilka tygodni później, ku zaskoczeniu lekarzy Mayline zaczęła nabierać sił i odzyskiwać zdrowie. Dziś żyje zupełnie normalnie. Mieszka w Annency z rodzicami i szesnastoletnią siostrą. 26 maja 2020 roku papież Franciszek uznał autentyczność uzdrowienia Mayline, przypisywanego mojemu wstawiennictwu i otworzył drogę do mojej beatyfikacji. Podobno Mayline też odczuwa bliskość ze mną i jest wdzięczna za cud uzdrowienia. W swoim pokoju ma mój plakat. Kawałek mojej sukni przechowuje jako relikwię. W Loretto, które osobiście odwiedziła najbardziej jej się podobał mój naszyjnik. Arcybiskup Lyonu Olivier de Germay postanowił, że w czasie Mszy św. beatyfikacyjnej, w procesji wejścia Mayline poniesie krzyż, który ofiarował mi sw. Jan Maria Vianney. Jak postanowił, tak się stało. Wiem, że Mayline ma przyjąć w czerwcu tego roku bierzmowanie. Też modlę się w tej intencji.
Cieszy mnie to, że cała rodzina Tran: mama Nathalie, ojciec Emmanuel i córeczki, szesnastoletnia Lou-Ant i trzynastoletnia Maline żyją wiarą. Emmanuel przyjął chrzest w 2016 roku, potem z Nathalie zawarli sakramentalny ślub. Mayline ostatnio opuściła dzień zajęć szkolnych, by przyjechać z Annency do Lyonu przed moją beatyfikacją. Emmanuel i Nathalie zastanawiali się, jak wytłumaczyć na sposób rodzicielski powód jej nieobecności. Poradzili jej, by napisała szczerze i prawdziwie: „nieobecna z powodu przygotowań do beatyfikacji Pauliny Jaricot”.
Czasem, żeby pokazać więź żyjących na ziemi i świętych żyjących wiecznie, mówicie że ci drudzy są dla tych pierwszych świętymi z sąsiedztwa. Wydaje mi się, że to za mało. Odczuwacie moją więź z rodziną Tran? To jest więź najszczerzej i najpiękniej rodzinna.
***
Foto: Nathalie, Emmanuel, Lou-Ant i Mayline Tran podczas modlitwy w kościele i wycieczki górskiej.
Syntezę waszego życia pozostawcie potomnym
Niedziela, 29 maja
Takie było moje życie. Było wędrówką prowadzącą od beztroskiego szczebiotu niebiańskiego skowronka do hymnu paschalnego na cześć Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Jezusa. Było pielgrzymką, w której od pląsów roznamiętnionej nastolatki przemieszczałam się konsekwentnie w stronę dynamicznego, to znów spowolnionego, przyczajonego i obolałego marszu pielgrzyma Miłości, pielgrzyma boskiego Absolutu. Mocy Bożej, która nigdy nie opuszcza człowieka, nawet, gdyby wszyscy bliźni go opuścili. Przeszłam w życiu drogą od zamożności, która dawała możliwość zaspokojenia każdego materialnego kaprysu do zrzeczenia się owych możliwości po to, żeby wielkodusznie oddać je Kościołowi.
Jest taki poeta, dramaturg francuski, który mógłby być zwornikiem historycznym pomiędzy czasami w których żyłam i waszą epoką. Urodził się w sześć lat po mojej śmierci, a zmarł, kiedy wielu z was cieszyło się już urokami świata, w 1955 roku. To Paul Claudel. Przeżył pamiętne nawrócenie w wieku osiemnastu lat, w Boże Narodzenie, 25 grudnia 1886 roku w katedrze Notre Dame. Upamiętnia to do dzisiaj tabliczka w paryskiej katedrze, bo Paul opisując tamte chwile dokładnie określił w którym miejscu katedry się to dokonało. Po nawróceniu Paul sięgał często w swej twórczości do sylwetek świętych ale i do znanych i poważanych chrześcijan, którzy jeszcze uroczyście nie zostali ogłoszeni świętymi. Mam do niego słabość, bo przez czternaście lat zajmował wysokie, francuskie stanowisko dyplomatyczne w Chinach. Mam też w jego twórczości swoje maleńkie miejsce. Otóż w jednym ze swoich zbiorów poetyckich Poésies diverses. Oeuvre poétique tak mnie scharakteryzował: Oto stara, uboga kobieta, która zapragnęła zbawiać świat! Porosiła Boga o Kościół katolicki i o żadną inną rzecz dla siebie na okręgu ziemi. I aby niewinny Baranek przyjął ją u stóp swego tronu, ściskała mocno w dłoni swoje zaświadczenie o ubóstwie, wypisane na żółtym papierze.
Tak, naprawdę odnajduję siebie w tych kilku poetyckich wersach.
I jeszcze jedna, lapidarna synteza mego życia. Tym razem prozatorska, epistolarna, z listu Paula do Elisabeth Saint Marie Perrin z 4 września 1926 roku: Właśnie przeczytałem jednym tchem pewnego poranka wspaniały życiorys Pauliny Jaricot, który mi pani ujawniła i który wyjawi pani z pewnością wielu innym. (…) Życie to jest bardzo współczesne (…) To jednocześnie karta martyrologium i powieść Balzaka, a przy tym cały rozdział z życia Lyonu. Paulina Jaricot przyszła na ten świat dla trzech rzeczy: by utworzyć Dzieło Rozkrzewiania Wiary i szerzyć Żywy Różaniec, by przywrócić pierwotny, duchowy charakter wzgórzu Fourvière i by wypróbować formę męczeństwa, szczególnie dostosowaną do sytuacji dziewiętnastowiecznego Lyonu, czyli męczeństwa za skradziony pieniądz i niewypłacalność...
Nie potrafiłabym ofiary ze swego życia trafniej zsyntetyzować...
***
Foto: 1. Stara, uboga kobieta, jedno z ostatnich zdjęć bł. Pauliny Jaricot
2. Paul Claudel (pierwszy od lewej) Ambasador Francji w Brukseli Paul Claudel i jego żona Reine Sainte-Marie-Perrin oraz rodzice pana młodego na ślubie córki Reine Claudel z Jacques-Camille Paris w katedrze Saints-Michel-et-Gudule w Brukseli, Belgia, 9 czerwca 1934
__________________________________________________________________________
Oswajajcie się z prawdą, że śmierć jest powierzeniem się w ramiona Jezusa
Sobota, 28 maja
Próbowałam unikać gniewnych reakcji i epatowania żalem i pretensjami wobec winowajców. Długie godziny adoracji eucharystycznej pomagały mi przyjąć gorzki napój upokorzeń i dźwigania ciężaru ludzkich niegodziwości. Maria Dubouis, moja wierna towarzyszka słyszała jedynie moją skargę co jakiś czas: Ach tego jest za dużo! Za dużo! To znów ochłonąwszy szeptałam: Przebaczam Zbawicielu, jeszcze, jeszcze więcej przebaczam…jeśli Ty tego chcesz…
Do Loretto zajrzał głód. Przygotowywałyśmy codzienny posiłek na bazie koziego mleka, które otrzymywałyśmy regularnie od mojego siostrzeńca Ernesta. Zdarzało się, że zapalałyśmy ogień w kominku tylko po to, żeby rozgrzać zgrabiałe stopy.
Po stwierdzeniu upadłości dzieła dobroczynnego Naszej Pani od Aniołów postanowiłam wyprzedać po kolei całe wyposażenie domu. Po wyprowadzeniu osób i wyprzedaży sprzętu dom stał się przeraźliwie pusty. Wtedy właśnie uczyłam się mądrości i bogactwa Krzyża Jezusowego:
Modliłam się ufnie: O Krzyżu, z którego wytrysnęły wszelkie dobra duchowe, tylko w tobie mogą mieć źródło wszystkie dzieła ukierunkowane na zbawienie duszy. Ty, Krzyżu jesteś główną monetą, którą Boski Architekt posługuje się przy budowie dzieł swojej chwały. Ty jesteś formą, która służy do odróżnienia złota prawdziwej miłości od fałszywego metalu ludzkich knowań.
Krzyż miałam przed oczami i sercu w chwili agonii. Na kilka godzin przed śmiercią byłam w stanie jeszcze zanucić: Nieśmy krzyż, nieśmy krzyż, z miłością i odwagą… Odczuwałam ogromną potrzebę powierzenia się Maryi. Słowa które wypowiadałam słusznie mogą wam się kojarzyć z zawołaniem Jana Pawła II. Matko, o Matko moja, cała należę do Ciebie!...Oddałam Bogu ducha ze słowami Ma…rie, oui, mou…rir. (fr. Maryjo, tak, umierać.
Była siódma rano w czwartek, 9 stycznia 1862 roku. Żegnała mnie skromna grupka biedaków ubranych w ciemne sukno, zupełnie podobne do kiru na mojej trumnie. Radni Żywego Różańca nie byli obecni na pogrzebie. Dostarczyli jedynie bukiet białych róż, który okrył moją trumnę.
Byłam zawsze, a w śmierci stawałam się podobna do robaczka świętojańskiego. W środku nocy to stworzenie wydaje się rozświetlone ale w świetle jest to jeden z najbardziej nędznych owadów…
***
Foto: 1. Impresja artystyczna dotycząca skromnego pogrzebu Pauliny Jaricot
2. Robaczek rozswietlający mrok nocy.
___________________________________________________________
Krzyż może uświęcić dzieło, które wypełniacie. Nieście go.
Piątek, 27 maja
Obciążona miażdżącym ciężarem długu i nieufności nigdy nie przestałam brać osobistej odpowiedzialności za tarapaty, w które popadłam. Uważałam, że moje misyjne dziecko, czyli dzieło Rozkrzewiania Wiary mogłoby wesprzeć matkę ale tylko na jakiś czas, żeby się podźwignąć i oddać mu wszystko terminowo i z nawiązką. Stąd moje pismo do Rady Głównej Dzieła Rozkrzewiania Wiary:
Szanowni Panowie Dyrektorzy z Rady Dzieła Rozkrzewiania Wiary!
Św. Paweł mówił wprawdzie do Koryntian: Możecie mieć dziesięć tysięcy nauczycieli w Jezusie Chrystusie, ale tylko jednego Ojca. Ja również mogę powiedzieć w prawdzie: może przeminąć sto rad albo i więcej, złożonych z ludzi równie gorliwych, zasługujących na polu religijnym, aby rozdzielać pomoc Dzieła Rozkrzewiania Wiary, ale nigdy nie będzie innej założycielki Dzieła poza tą, którą Pan zechciał się posłużyć, nie zważając na jej niegodność.
Tak Panowie, nie jestem rozdzielającą, ale prawdziwą założycielką Dzieła. Prawdą jest, że obmyśliłam jego plan… zapoczątkowałam to Dzieło, realizując i rozpowszechniając wspomniany plan oraz przekazując przełożonym Misji Zagranicznych pierwsze fundusze powstającego Dzieła. Panowie, dla Jego rozwoju znosiłam prześladowania, które właściwe są wszystkim dziełom, mającym służyć większej chwale Bożej… Pomimo tych prześladowań – zaznaczam – wytrwałam w tej posłudze przez około trzy lata, do czasu kiedy bp Inglesi po przybyciu do Lyonu usłyszał o tym planie i przywłaszczył go, jak gdyby sam go stworzył.
To z powodu tytułu prawdziwej matki, innymi słowy założycielki Dzieła, Kościół Święty uznał moje prawo do przyznania mi funduszy proporcjonalnych do wielkości zadanych mi ran oraz do znoszonych nieustannie trudów dla wiary. […]
Świadectwo kardynała Villecourta, podsuwające Ojcu Świętemu do rozważenia możliwość zaczerpnięcia z funduszy Dzieła w celu udzielenia mi pomocy doprowadziło Piusa IX do stwierdzenia, że było to słuszne i do wystosowania listu w tej kwestii, przez kardynała wikariusza, do Jego Eminencji Kardynała, arcybiskupa Lyonu. […]
Panowie, im bardziej ochoczo i hojnie przyjdziecie mi z pomocą, tym skuteczniej i pewniej będę pracowała nad tym, żeby powróciło do kas misyjnych to, co dla mnie chwilowo z nich pobraliście.
Dziecko pozostało obojętne i niewzruszone na dramatyczną prośbę matki. Zrozumiałam, że ten krzyż powinnam ponieść sama do końca z miłością…
***
Foto:
____________________________________________________________________________
Kiedy wszystko gaśnie, nie gaście ducha.
Czwartek, 26 maja
Wszyscy wierzyciele zażądali natychmiastowej spłaty długu. Nawet i ci, którzy wcześniej byli skłonni do wydłużenia terminu spłaty. Rozumiałam to i nie miałam do nich żalu. Rozruchy społeczne i kryzys gospodarczy w 1848 roku stawiał każdego w trudnej sytuacji i nakazywał każdemu myśleć przede wszystkim o własnym bezpieczeństwie. Jednocześnie nie miałam z czego wypłacić im należności, choć nie bagatelizowałam żadnej okazji podniesienia się.
Wybrałam się do znanego mi biskupa La Rochelle Clémenta Villecourta. Nie szczędził surowych uwag co do mojej naiwnej, wyidealizowanej nieostrożności przy zakupie huty. Utwierdziłam się wtedy w przekonaniu, że to mój przyjaciel. Wykazawszy mi niefrasobliwą łatwowierność wsparł mnie pokaźną ofiarą i polecił sprawę ówczesnemu nuncjuszowi apostolskiemu w Paryżu, bpowi Rafaelle Fornariemu. Obaj byli przekonani, że ja, a przede wszystkim dzieło dobroczynne Naszej Pani od Aniołów, które chciałam kontynuować, zasługuje na to, aby zorganizować w wielu diecezjach zbiórkę na pokrycie długu. Powstał nawet z inicjatywy kilku proboszczów paryskich komitet obywatelski, skupiający duchownych i świeckich, gromadzący środki na pokrycie długu. Członkowie komitetu zdobyli się na odwagę aby zabiegać o przychylność dla zbiórek parafialnych w parafiach diecezji lyońskiej i innych diecezji francuskich.
Spotkałam się też z zainteresowaniem i przychylnością króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma IV, protestanta, który stwierdził w zaufaniu, że gdyby dług 400 tys. franków został zaciągnięty w jego królestwie zapewniłby kaucję pozwalającą spłacić dług. Było wiele takich zapewnień ale one niestety nie konkretyzowały się. Wierzyciele nie przebierali w środkach wszczynając co raz to nowe procesy. Córki Maryi opuściły Loretto przenosząc się do wspólnot zakonnych. Największym oponentem zorganizowania społecznej pomocy dla wyprowadzenia dzieła z długów była Rada Główna Dzieła Rozkrzewiania Wiary, czyli dzieła, które założyłam. Groziło nam przymusowe wywłaszczenie z Loretto. Na jakiś czas odwlekło to widmo wybudowanie schodów przez naszą posesję pozwalających spacerującym i pielgrzymom wznieść się na najwyższy poziom wzgórza Fourvière. Pobieraliśmy za to drobną opłatę. Cena nieruchomości wzrosła. Sąsiedzi jednak przeciwstawili się zazdrośnie inwestycji.
Określano mnie jako lichwiarkę, malwersantkę dóbr rodzinnych i dobroczynnych, chciwą i bezlitosną intrygantkę. Nalegającym na sprzedaż Loretto za bezcen odpowiadałam jednak śmiało i stanowczo: Jeśli ktoś chciałby spłacić wszystkie moje długi, zarówno hipoteczne, jak i niezabezpieczone, jestem gotowa zostawić wszystko i wycofać się, szczęśliwa z dopełnienia sprawiedliwości. W przeciwnym razie liczę na Boga i na nic się nie zgadzam.
***
Foto:
_______________________________________________________________
Nie rezygnujcie z ideałów ewangelicznych
Środa, 25 maja
Był bodajże rok 1854. Za dwa lata otrzymam z liońskiego Komitetu Pomocy dokument zaświadczający o tym, że wobec nędzy i opuszczenia, w które popadłam i wpisano mnie do rejestru ubogich. Potraktowałam to jak nadanie mi tytułu szlacheckiego. Stawałam się jedną z tych, którym przez całe dojrzałe życie służyłam.
Korespondowałam od wielu lat z Matką Saint-Laurent. Nasza korespondencja dotknęła tematu, który ciągle mnie ekscytował, mianowicie wychowania dziewcząt. Napisałam wtedy:
Czuję głęboką odrazę do wszystkiego, co sprawia, że to, co drugorzędne wyprzedza to, co zasadnicze: na przykład niezliczone godziny przy fortepianie, przy robótkach ręcznych, zamiast uczyć się tego, co później stanowi o pomyślności w małżeństwie. Pani domu najpierw powinna dać swym domownikom i służbie przykład postępowania a potem lekcje umiejętności. Dalej, ekonomia oszczędnego gospodarowania środkami została złożona w rękach bogatych, aby wszystkie interesy prowadzili godnie, jak tego wymaga ich pozycja społeczna. Ta sama pozycja społeczna nie uzasadnia tylko wyklucza nadmierne wyrafinowanie, rozrzutność bez realnych korzyści dla kogokolwiek.
Bogaty szeroki i nieskrępowany dostęp do wszystkiego powinien we wszystkim tym oddać szczególne miejsce Bogu oraz ubogim Jezusa Chrystusa. Nie powinien przesadzać ze zbyt wielkim wyobrażeniem o sobie. To, że ci, którzy opływają we wszystko, mniemają, że dokonują cudów, kiedy oddają ubogim to, co im zbywa jest po prostu wstrętne.
O, jakże bym chciała, aby dziewczęta i chłopcy wraz z mlekiem pobożności do Jezusa i Maryi wyssali prawdziwą doktrynę wiary wobec cierpiących. Żeby umieli ich otoczyć szacunkiem takich, jakimi są.
Tak, chciałabym, żeby dzieci wychowane religijnie, wiedziały iż to, co uczynią jednemu z najmniejszych – czynią Jezusowi.
Przepraszam Was za cytat mocno rozbudowany. Nie da się inaczej, bo to jest moja dewiza w kwestii społecznej. Obrazuje on moje zapatrywania i dążności w dziedzinie wychowania tych, którzy nas zastąpią. To moje ideały, z których nie zrezygnowałam mimo nieszczęść, które mnie wcześniej spotkały.
Pomódlmy się dziś razem, bardzo Was proszę: Dobry Mistrzu raczyłeś stać się robotnikiem, a Twoje boskie dłonie znały znój ciężkiej pracy. Spraw, by ognisko czystości i miłości warsztatu w Nazarecie użyczyło kilku promieni naszej Francji, aby ożywiona wiara na nowo uszlachetniła ubóstwo moich braci i ulżyła ich zmęczeniu.
***
Foto: 1. Wiele osób, maleńka powierzchnia mieszkania. Los wielodzietnej rodziny robotniczej.
2. Edukować, przystosowywać do samodzielności, krzewić wiarę wśród młodych, dewiza życiowa bł. Pauliny Jaricot.
________________________________________________
Nie dajcie się uwieść złudzie potęgi pieniądza
Wtorek, 24 maja
Dziś czas na przestrogę. Opowiem Wam o tym, że święci też popełniają życiowe błędy, czasem w najlepszej wierze, traktując życie idealistycznie. Zdarza im się, że w obrocie dobrami materialnymi nie potrafią być przebiegli jak węże.
Otóż postanowiłam kupić wystawioną na sprzedaż hutę w Rustrel. Bankier Allioud namówił mnie na tą transakcję i polecił, by zawrzeć kontrakt z przedsiębiorcą Perre. Wszystko z początku dziwnie pomyślnie się układało. Działałam na podstawie przekonujących referencji, którymi legitymował się bankier. Już widziałam zatrudnionych uczciwych robotników, którzy uczciwą pracą wyprowadzają zaopuszczony zakład z zapaści i wypracowują środki dla dobroczynnej opieki nad zaniedbanymi młodymi. Tymczasem Allioud i Perre okazali się oszustami. Powierzone przeze mnie pieniądze przeznaczyli na spłatę zaciągniętych wcześniej przez siebie długów.
Huta sama w sobie również okazała się nierentowna. Nie przewidziałam tego wcześniej, to prawda. Rozruch pieców w tej hucie wymagał ogromnych nadkładów finansowych.
Czary goryczy dopełnił kryzys gospodarczy w Europie w l. 1846-1848. Obciążyliśmy hipoteką Loretto, żeby próbować wyjść ze spirali namnażających się długów.
Broniłam się przed nieuczciwością Perre’a i Alliouda na drodze sądowej i nawet w 1847 roku wygrałam proces, ale oni się odwołali i wygrali proces o odwołanie wcześniejszego wyroku przed sądem w Grenoble. Zasądzono wtedy również wystawienie huty na ponowną licytację. Zbyliśmy ją po mocno zaniżonej cenie. Dość powiedzieć, że w połowie roku 1852 obciążono mnie osobiście ogromnym długiem w wysokości 400 tysięcy franków. Jeśli przyjąć, że 1 frank na początku 19. wieku stanowił równowartość 0,3 gram złota a uncja złota, czyli 28 gram jest obecnie wyceniana na ponad 8 tys. PLN, to mój dług w najgorszym czasie jeśli właściwie wszystko przemnożyłam sięgnął kwoty blisko 35 mln PLN. Nie był w stanie udźwignąć tego długu nadwyrężony majątek rodowy, ale ja i tak najbardziej martwiłam się o to, że nie będę w stanie spłacić wierzycieli, którzy kiedyś mi zaufali.
Cóż mogę powiedzieć. Chcę przeprosić tych, których kierując się dobrą wolą zawiodłam. Was chcę wezwać do ostrożności wobec przymilnych doradców z otoczenia. Sprawdzajcie gruntownie ich wiarygodność. Chcę Was również przestrzec przed inwestowaniem w to, na czym słabo się znacie. Zachęcam Was też do dbałości o spłatę drobnych wierzycieli. Im właśnie obiecałam spłacić mój dług w pierwszej kolejności.
I wierzcie mi, dojrzewający do świętości też cierpią. Ufają i cierpią. Nawet w takim stanie zawodu i klęski z mej duszy wyrywał się jęk: Już nic nie czuję, ani nie widzę oprócz cierpienia i lęku. Trwam jednak w niewzruszonej woli ratowania naszych braci.
***
Foto: 1. W dziewiętnastowiecznej hucie
2. Kaplica w Rustrel, która miała się stać duchową przystanią dla robotników huty i dla młodych objętych dobroczynną opieką.
_________________________________________________________
Z różańcem nie bójcie się nawet wojennego frontu
Poniedziałek, 23 maja
Wyobraźcie sobie, że tuż po zakupieniu posiadłości nasze Loretto znalazło się na linii frontu, a Żywy Różaniec przystąpił do kontrnatarcia. Otóż w listopadzie 1831 roku w Lyonie wybuchło pierwsze powstanie tkaczy. Ja i córki Maryi sympatyzowałyśmy z nimi. Przeżywałam ich okrutne położenie.
Tym, co uderza każdego człowieka ożywianego duchem sprawiedliwości i miłosierdzia w ocenie sytuacji klasy robotniczej, jest stan zależności i opuszczenia. Robotnicy są pozostawieni sami sobie. Społeczeństwo wydaje ich w ręce właścicieli manufaktur i przedsiębiorców. Spekulanci nie traktują robotników jako osoby. Myślą o nich jako o sile roboczej. Zupełnie nie liczą się z ich potrzebą poprawy położenia materialnego. Dla nich liczą się jedynie własne interesy.
Czy naprawdę nie da się otworzyć zakładu, w którym obowiązywałby limitowany dzień pracy i sprawiedliwe wynagrodzenie? Czy naprawdę tak trudno wyobrazić sobie pracodawcy, że jego pracownik chce uczestniczyć w pobudce swoich dzieci. Że chce im towarzyszyć w nauczaniu i wychowaniu. Że chce z nimi spędzić czas wolny.
Towarzyszyłyśmy robotnikom w próbach powołania czegoś na kształt dzisiejszego związku zawodowego, albo rady zakładowej. Wybrani reprezentanci opracowali już nawet propozycję umowy z przedsiębiorcami w celu zagwarantowania dla pracowników minimalnej pensji. Okazało się jednak, że kiedy porozumienie było gotowe do obustronnego zatwierdzenia, fabrykanci odstąpili od procedowania. Czując się zagrożeni przebrali się w stroje gwardii narodowej i wymogli sprowadzenie oddziałów wojskowych do naszej dzielnicy. Sympatyzowałyśmy oczywiście z robotnikami, ale też niewiele się zastanawiając, zaczęłyśmy rozdawać medaliki Niepokalanej wszystkim, robotnikom i wojsku. Oznaczałyśmy też domy robotników medalikami. Wojsko z dwudziestego i sześćdziesiątego szóstego pułku, uznawane za skrajnie antyklerykalne, spobożniało. Żołnierze nauczyli się szacunku wobec robotnic, którymi wcześniej gardzili. Księżom niosącym komunię świętą do mieszkań chorych potrafili nawet salutować. Wkrótce wycofano oddziały stojące na straży stabilizacji społecznej.
Po trzech latach, w wyniku ignorowania przez pracodawców żądań pracowniczych konflikt ponownie rozgorzał. Dosłownie zbombardowano Loretto. Osłaniały nas zbiorniki na wodę. Doskwierała ciasnota w najbezpieczniejszym strategicznie pomieszczeniu, w którym wspólnie przemieszkałyśmy tydzień. Nie zapomniałyśmy jednak o tabernakulum, napełnionym Bożą obecnością. Przeniosłyśmy je do pomieszczenia, które pozwoliło nam przetrwać bombardowanie. W czasie modlitwy trzymałyśmy je w dłoniach. Po tygodniu walki ustały, dom nadwątlony kanonadą nie spłonął. Po usunięciu szkód, uratowane bez wątpienia przez Miłosierdzie Boże i Niepokalaną mogłyśmy bezpiecznie zamieszkać w naszym domu. Jak wy to mówicie? Człowiek strzelał, Pan Bóg kule nosił.
W kwietniu 1834 roku tak właśnie było.
***
Foto: 1. Miesięcznik Mariański Cudowny medalik w nieco ponad sto lat po objawieniu medalika św. Katarzynie Laborue (1830)
2. Gniew mieszczan francuskich.
__________________________________________________________
Niebo jest szeroko otwarte i przestronne. Nie idźcie tam sami
Niedziela, 22 maja
Ileż dusz przypomina lampy, które trzeba osłaniać, aby ochronić je przed wiatrem, zamiast niezręcznie lać oliwę na knot, którego słabe światło zgasłoby pod ciężarem nieudolnej pomocy…
Wszystkie te dusze chciałam i chcę przygarnąć. Jedną z nich podesłał mi Jan Maria Vianney, świątobliwy proboszcz z Ars. Nazywała się Francois Dubois (czyt. Frąsuła Dibła). Urodziła się na wsi. O szkole musiała zapomnieć bo opiekowała się ośmiorgiem rodzeństwa. Przez pewien czas pracowała mimo to w pobliskiej przędzalni ale zwierzyła się rodzicom ze swego pragnienia oddania się Bogu. Cio postanowili ją powierzyć proboszczowi z Ars. Proboszcz przyjął Francois, przez cały rok zapewniał jej podstawowe wykształcenie, potem do niej powiedział: Dam ci matkę, która pomoże Ci wzrastać w pokorze i miłości.
W kwietniu 1842 roku przywiózł ją do Loretto. Przywitałam ją prostymi słowami i serdecznym uśmiechem. Nadałam jej imię Maria. Okazała się towarzyszką wierną do mojej śmierci. Była moją prawą ręką, powiernicą we wszystkim. Najpierw zleciłam jej prowadzenie kuchni Loretto. Gotowała w domu dla dziesięciorga, tu powinna sobie poradzić z setką. Maria z zapałem przyjęła również spożywcze zaopatrzenie domu. Nie speszyły jej duże przestrzenie sal Loretto. Panorama na Lyon z okin kuchni nawet jej się podobała. Żartowałyśmy, że te widoki są dla niej natchnieniem, bo gotowała z każdym dniem sprawniej, ciągle równie smacznie.
Wiosną 1848 roku Loretto zostało przekształcone nakazem w narodowy warsztat. Narzucono nam opiekę nad 300 żarłokami-buntownikami. Były wśród nich kobiety, byli mężczyźni. Wszyscy trudni, roszczeniowi i rozżaleni w obejściu. Miałyśmy z nimi wiele trudności. Zdewastowali nam warzywniak. Powycinali wiekowe drzewa w ogrodzie, dla nich w pobliżu otwarto kilka mordowni zwietrzywszy zarobek na alkoholu, którego rzeczywiście za kołnierz nie wylewali. I co na to Maria? Umiała z nimi rozmawiać. Umiała ich uspokoić. Robiła to, co zawsze. Przygotowywała dla nich posiłki.
Wiecie, że moje ostatnie lata na ziemi charakteryzowała nędza i opuszczenie po oszustwie finansowym, którego się wobec mnie dopuszczono. Jeszcze do tego wrócimy. Maria towarzyszyła mi i wtedy. Pomagała przy każdym wyjeździe. Leczyła mnie. Służyła mi swoim wzrokiem, bo mój z każdym miesiącem pogarszał się nieodwracalnie. Chroniła mnie przed fałszywymi oskarżeniami i natarczywymi atakami. Takiego oddania nie zapomina się nigdy, zwłaszcza w niebie. Niebo dla takich towarzyszy i powierniczek jest szeroko otwarte…
Czas pomyśleć o podwieczorku, który wczoraj mi obiecaliście…choć o tej porze to już może czas na lekką kolację.
Już milknę. Teraz wy mi opowiedzcie o swoich osobistych kandydatach do beatyfikacji…
***
Foto: Krucyfiks z biurka Pauliny Jaricot w gabinecie w Loretto.
____________________________________________________________
W centrum i na peryferiach. Wszędzie umiejcie się odnaleźć naśladując Chrystusa i Maryję.
Sobota, 21 maja
Dobrze nam się mieszkało w Loretto, choć na początku miałam mieszane uczucia co do zakupu tej królewskiej posiadłości. Przed wejściem w posiadanie Loretto mieszkałyśmy z Córkami Maryi w Nazarecie, skromnym lokalu sąsiadującym z sanktuarium Notre Dame Fourvière. Właśnie ze względu na jego ubogi charakter nazwałam go Nazaretem. Potem, - jak w wypadku domku nazaretańskiego – przeniosłyśmy się do Loretto, do przepychu, artyzmu i wygody.
Nie bez wewnętrznego oporu to czyniłam. Wbrew moim zapatrywaniom i zamiłowaniom zostałam właścicielką domu, który wyglądał jak pałac. Jakiż to kontrast z Nazaretem! Po modlitwie i zasięgnięciu rady uznałam, że muszę ustąpić potężnej Opatrzności, nie wiedząc, dokąd zechce mnie ona zaprowadzić…
Moja decyzja o zakupie Loretto wpisała się w szerszą, dłużej trwającą strategię nabywania gruntów rozpoczętą przez brata Pawła już w 1819 roku. Brat kupił wtedy teren na którym Klaudyna Thévenet osiedliła swoje Zgromadzenie Sióstr Jezusa i Maryi i wybudowała szkoły – warsztaty obsługiwane przez siostry. W dalszych etapach strategii chodziło o to, żeby w ich sąsiedztwie spekulanci nie budowali modnych drogich, zbytkownych lokali przeznaczonych na hołdowanie lubieżnym uciechom. Po zakupie Loretto stworzyliśmy przyczółek dla otoczenia sanktuarium strefą placówek zakonnych i charytatywnych. Ułatwiliśmy w ten sposób zajmowanie kolejnych działek przez wspólnotę Wieczernik, Braci Szkół Chrześcijańskich od św. Jana de la Salle, Jezuitów i przez ośrodek opiekuńczy dla chorych. Wzgórze św. Bartłomieja w Lyonie, wzgórze modlitwy i duchowości, tak pojmowane od XII wieku, odzyskało dzięki naszej strategii swój pierwotny charakter.
Córki Maryi pozostawały w stanie świeckim. Przez pierwsze półtora roku po przyjęciu do stowarzyszenia mieszkały w Loretto. Wymagałam od nich ducha służby i dyscypliny pracy. Utrzymywały dużą posiadłość, prowadziły sekretariat Żywego Różańca, przyjmowały mnóstwo gości. Zagranicznych gości, jak również nędzarzy spod mostów i nabrzeży Saony i Rodanu. Częstokroć ustawiły się przed domem długie kolejki po pomoc i poradę. W południe każdego dnia najbiedniejsi otrzymywali posiłek w imieniu Matki Bożej. Od 1842 roku wprowadziłam w życie plan podtrzymywania wiary. Realizacja tego planu wymagała od Córek Maryi, żeby nie czekały na biednych w Loretto, lecz żeby do nich zachodziły, odwiedzały ich otaczając ich troską i zrozumieniem.
W niedzielę świętowałyśmy. Wszystkie Córki Maryi przychodziły do Loretto po południu na obfity posiłek.
Jutro też jest niedziela. Macie już gotowy pomysł na obiad? Kogo zaprosicie do Waszego gościnnego stołu? Mogę się do Was wprosić na poczęstunek? Po beatyfikacji, która rozpocznie się o 15.00. Na podwieczorek. Będzie mi bardzo miło ; )
***
Foto: Loretto w cieniu Notre Dame de Fourvière.
__________________________________________________
Udzielajcie jak najczęściej - najlepiej zawsze - gościny Jezusowi w swym sercu
Piątek, 20 maja
Wczoraj opowiadałam wam o tym, jak sama projektowałam i wyposażałam dom Loretto. Dziś opowiem jak Jezus we mnie zamieszkał i co mi sugerował, żeby nie był zmuszony opuszczać mieszkania mej duszy.
Moje serce zostało mi pokazane jako mieszkanie, w którym mieszka Jezus. Oto – jak mi powiedziano – z czego powinno się składać. Po pierwsze z drzwi, które stale mam trzymać zamknięte, by rozmawiać sam na sam z moim Bogiem, zgodnie z Jego świętą wolą. Trzeba – powiedział mi – żeby Twoja miłość do mnie była dostatecznie silna, by mi służyć za łoże spoczynku, by mój krzyż był tronem do którego dążysz. Zdołasz na niego wstąpić przez miłość. Miłość jest stopniem przed tronem krzyża. Pokora ma cię uczynić jakby podnóżkiem dla moich stóp. Ma to być czysty podnóżek. Pył zniszczyłby dary, jakie przynoszę.
Wchodząc do swojego serca zatroszczysz się o komodę, by zamknąć w niej dary. Tą komodą jest twoja modlitwa. Modląc się otrzymasz dary ode mnie, Króla. Zamykaj je pieczołowicie. Kluczem zamykającym komodę modlitwy są sformułowane przez ciebie dobre postanowienia. Dobre to znaczy konkretne co do treści i czasu obowiązywania.
W domu bez dachu zniszczeją meble. Dachem mieszkania twojego serca ma być oderwanie od rzeczy ziemskich. Mieszkanie dla Króla ma być co najmniej wyczyszczone. Woskiem, którego użyjesz do polerowania mieszkania swego serca jest dobroć. Nakładaj wosk dobroci na szczotkę surowości względem samej siebie. Innym okazuj wyrozumiałość i dobroć. Od siebie wiele i surowo wymagaj.
Podnóżek, którym jesteś ma być pozbawiony pyłu, nieczystości. Do usuwania kurzu z mieszkania Twojego serca potrzebna jest stara, zużyta ścierka, czyli cierpliwość. Uzbrój się w nią walcząc z pyłem, kurzem swoich wad. Kominek w mieszkaniu twego serca ma stale płonąć. Masz płonąć gorliwością o moją chwałę. Pamiętasz narzędzia, które zwykle znajdujemy przy kominku? Szczypce, ruszt, miechy i łopatka. One obrazują różne ćwiczenia za pomocą których wiara ma wspierać, podsycać, regulować, rozpalać zapał miłości. Ja jestem Żarem, Ja rozpalę ogień w kominku, Ty masz pilnować rozpalonego ognia.
Lustrem zdobiącym mieszkanie Twej duszy ma być wielka czystość twego sumienia. Kotary w oknach są obrazem nadziei.
A w Waszym sercu kto mieszka? Czy jeśli to pytanie postawimy Waszemu sercu, to czy będziemy w stanie usłyszeć miarowe Je-zus, Je-zus, Je-zus?
***
Foto: 1. Sypialnia Pauliny Jaricot w domu Loretto, odrestaurowana w 2017 roku
2. Lustro nad kominkiem w mieszkaniu Pauliny Jaricot w Loretto
________________________________________________
W waszych domach mieszkajcie z Bogiem i Maryją.
Czwartek, 19 maja
Nie poświęciłam życia na poznawanie świata. Nie należę do obieżyświatów. Choć w Rzymie spędziłam łącznie około roku, no może bez dwóch miesięcy wakacyjnych. Stolica duchowa Kościoła i świata to co innego. Ale najwięcej mego życia poświęciłam dla Lyonu, dla ludzi stanowiących społeczność tego miasta, zwłaszcza tych najbiedniejszych.
Teraz opowiem wam o Loretto. Nie tym włoskim, z domkiem nazaretańskim, tylko tym liońskim, z dwoma „t” w środku. Opowiem wam o domu, który sama kupiłam, odpowiednio zaprojektowałam i wyposażyłam.
Pamiętacie, że byłam częstym gościem w sanktuarium Notre Dame de Fourvière. Wędrując często na to wzgórze stromym podejściem św. Bartłomieja wypatrzyłam tuż obok sanktuarium posiadłość Frèrejean, wystawioną na sprzedaż. Wcześniej (u schyłku XVI wieku) wpadła ona w oko Henrykowi IV, królowi Francji i kupił ją dla swej kochanki Gabrielle d’Estrée. Niech Bóg i dla nich będzie miłościwy. Posiadłość góruje nad miastem, jest otoczona okazałym parkiem, przez który prowadzi ścieżka wprost do sanktuarium. Kupiłam posiadłość na kredyt 2 sierpnia 1832, zajrzałam do każdego pomieszczenia domu, który stał się moją własnością i w ten dzień, we wspomnienie Matki Bożej Anielskiej zaniosłam klucze mojej Sąsiadce, Maryi królującej w sanktuarium prosząc, by poprowadziła nas drogą do szczęśliwego sfinalizowania transakcji za dom, który teraz do niej należy.
Nie obawiajcie się, wiem co to sprawiedliwy deal. Zawarłam z Maryją u Jej stóp umowę obustronną. Ja zobowiązałam się, że nad każdymi drzwiami zewnętrznymi domu umieścimy napis: Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami. Niebawem okaże się, że było to Boże natchnienie. 22 lata później papież Pius IX ogłosi dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP (8 grudnia 1854 r.).
Dom tętniący chwałą Maryi stał jeszcze jednym, żywym votum dziękczynnym za dogmat tamtych czasów. Zamysł od pierwszych chwil był jednoznaczny: Maryja jest Panią tego miejsca, Ona się nim opiekuje jak domem rodzinnym w Nazarecie. Stąd Loretto. A Loretto ma pomagać doświadczyć wszystkim przychodzącym do niego, że Maryja ich bierze pod swą opiekę: różom różańcowym z miasta przybywającym po materiały formacyjne; różom na całym świecie, z którymi łączność nawiązywaliśmy z tego domu; misjonarzom, którzy przybywają do ojczyzny, do swego miasta na krótki odpoczynek z placówek misyjnych, przygotowującym się do pracy misyjnej dla odprawienia rekolekcji, czy skupienia.
Największą salę w domu uczyniłyśmy kaplicą. Nad wejściem do każdego pomieszczenia wypisałyśmy napis Ave Maria! Na Matkę Bożą Szkaplerzną, 16 lipca 1833 roku ks. Kanonik Betemps odprawił w kaplicy domu Loretto pierwszą Mszę św. Kaplica napełniła się Bożą obecnością. We Wniebowzięcie Maryi, 15 sierpnia tegoż roku sprowadziliśmy się my, podążając w uroczystej procesji z sanktuarium, przez park.
Lubicie swój dom? Czujecie się w nim bezpieczni? Wiedzie się w waszym domu? Oprowadźcie mnie po nim, pokażcie które miejsca wskazują, że w swym domu udzielacie gościny Jezusowi i Maryi, że wierzycie iż wasz dom jest częścią Ich królestwa.
***
Foto: 1. Gabrielle d’Estrée, księżna Beaufort i Verneuil, markiza Monceaux, kochanica króla francuskiego Henryka IV (po prawej) z siostrą, podczas kąpieli, autor nieznany, XVI wiek
2. Zwieńczenie fasady frontowej domu Loretto z sentencją powierzającą dom w opiekę Niepokalanej.
_______________________________________________
Każdego papieża przyjmujcie jako Waszego
Środa, 18 maja
Podróżując do sanktuarium św. Filomeny w Mugnano del Cardinale zostałam zaszczycona wizytą papieża Grzegorza XVI za sprawą abpa Lambruschniego, który porosił papieża o wizytę u umierającej. Papież prosił mnie o modlitwę w intencji Jego posługi dla kościoła powszechnego. Nie jestem pewna, czy nie dodał: gdy będziesz córko już w niebie, spodziewając się mojej rychłej śmierci. Postanowiłam zaznaczyć, że, jeśli Bóg i Maryja pomoże – mam jeszcze tu na ziemi kilka spraw do załatwienia. Poprosiłam Jego Świątobliwość - gdyby się okazało, że wrócę o własnych siłach do Rzymu i pieszo przyjdę do Watykanu, by papież rozpatrzył przypadek świętej Filomeny. Usłyszałam zapewnienie: Tak, moja córko, byłby to pierwszorzędny cud otwierający drogę do kanonizacji. Wiecie, że dotrzymał słowa?
Przyjechałam do Rzymu z Mugnano o własnych siłach. Przyszłam do Watykanu uzdrowiona za przyczyną św. Filomeny na własnych nogach. Papież przyjął mnie podczas prywatnej audiencji i pozwolił na wybudowanie w domu misyjnym Loretto w Lyonie kaplicy poświęconej św. Filomenie. W niecałe dwa lata później, 30 stycznia 1837 roku ogłosił ją świętą i pozwolił na jej kult w całym katolickim kościele.
Kolejny raz miałam okazję skorzystać z audiencji Papieża Grzegorza XVI w roku 1839. Zbliżała się kanonizacja Alfonsa Marii Liguoriego (26 maja 1839 r.) Papież zaprosił mnie osobiście do wzięcia udziału w tych uroczystościach. Przyjęłam zaproszenie z wdzięcznością. Urzekła mnie liturgia watykańska. Udzieliło mi się wzruszenie Grzegorza XVI, które dało się zauważyć przy wygłaszaniu przez niego formuły kanonizacyjnej.
Wiem, że macie zastrzeżenia do Grzegorza XVI o to, że krytycznie odniósł się do powstania listopadowego z 1830-1831 roku w Waszej, próbującej się podźwignąć z zaborów Ojczyźnie. Nie miejcie mu tego tak bardzo za złe.
Nawet trudno byłoby posądzać go o to, że dał wiarę sfałszowanym poselstwom zaborców, które przedstawiły mu w złym świetle powstańców. Był z przekonania legitymistą. Uważał, że prawowitość uwarunkowana dynastiami przedrewolucyjnymi a nie popularność, siła, czy wola ludu daje podstawę do władzy. Był papieżem w niespokojnych rewolucyjnych czasach podważających porządek społeczny.
Jeśli mogę swoim osobistym poczuciem wdzięczności i szacunku dla papieża Grzegorza XVI ocieplić wasze spojrzenie na jego pontyfikat i osobę, będzie mi bardzo miło.
Tylko tyle.
Sama zapewniam was, że rozumiem wasz żal...
***
Foto: Papież Grzegorz XVI, fragment obrazu Paula Delaroche, olej na płotnie, 1844
_____________________________________________________
Ożywiajcie modlitwą świętych obcowanie
Wtorek, 17 maja
Ja jestem założycielką Żywego Różańca ale patronką naszego stowarzyszenia jest św. Filomena.
Za tydzień minie 220 lat od dnia, w którym w rzymskich katakumbach św. Pryscylli przy Via Salaria Nova odkryto grobowiec ze szczątkami młodej dziewczyny. Miałam wtedy trzy latka. Na odkrytym grobowcu widniał napis LUMENA PAXTE CUM FI. Stało się jasne, że inskrypcja nie ma żadnego łacińskiego sensu. Może płyty z napisem były układane naprędce. Może kamieniarz był niepiśmienny. Tego najprawdopodobniej się nie dowiemy. Po odpowiednim ułożeniu płyt oczom pielgrzymów ukazał się właściwy napis PAX TECUM FILUMENA, czyli „Pokój tobie, Filomeno”. Na grobowcu wyryte były ponadto: kotwica, dwie strzały, włócznia, gałązka palmy i kwiat lilii, symbolizujące najprawdopodobniej śmierć przez utopienie, męczeństwo, palmę zwycięstwa i symbol dziewictwa.
Szczątki Filomeny przeniesiono do Kustodii Świętych Relikwii. Tam przechowywano je do 1805 roku. Wtedy otrzymał je misjonarz Franciszek Lucia i zawiózł je do rodzinnej miejscowości Mugnano w Królestwie Neapolu. W Mugnano, w obecności relikwii zaczęły się dziać liczne cuda (m.in. uzdrowienia).
Tyle wystarczyło, żeby rozwinął się kult św. Filomeny, nastoletniej dziewicy i męczennicy kościoła rzymskiego. Ja otrzymałam biografię św. Filomeny od jezuity, ojca Jean Francois Barelle podczas nawrotu choroby w kwietniu 1834 roku. Ojciec Magallon przekazał mi z kolei relikwie tej świętej. Nie namyślając się wiele rozpoczęłam nowennę ku jej czci. Po odprawieniu nowenny nastąpiła poprawa mego zdrowia do tego stopnia, że mogłam podjąć decyzję o pielgrzymowaniu mimo ciężkiej choroby do Rzymu, Loreto i do Mugnano we Włoszech, gdzie znajduje się sanktuarium tej świętej. Był rok 1835. Dotarliśmy do Mugnano del Cardinale 8 sierpnia, czyli na dwa dni przed świętem patronalnym św. Filomeny. Nazajutrz wniesiono mnie na krześle do sanktuarium na pierwsze nieszpory uroczystości. Zgromadzeni zastanawiali się po co było ponosić tyle wydatków i trudów… odpowiadali sobie sami: najwyraźniej tylko po to, by szybciej spocząć w grobie i to na obcej ziemi. W uroczystość również z krzesła uczestniczyłam w kilku Mszach św., walcząc z bólem do omdlenia. Podczas nabożeństwa popołudniowego odzyskałam siły do tego stopnia, że byłam w stanie wstać z krzesła, zaintonować Chwała Ojcu… na zakończenie wspólnej modlitwy i wyjść o własnych siłach z kościoła. Odzyskując pełnię sił fizycznych i zapał do pracy pozostałam w Mugnano jeszcze przez dziesięć dni dziękując Patronce za dar uzdrowienia. Ścięłam włosy, przywdziałam strój pokutny, założyłam na piersi mosiężny krucyfiks, złożyłam ofiarę na rzecz sanktuarium, którą pod posłuszeństwem nakazano mi wykorzystać na cele dobroczynne w Lyonie. Postanowiłam też wpisać na stałe moją wdzięczność dla Patronki w moją tożsamość. Dodałam do moich chrzcielnych imion imię Filomeny. Od 10 sierpnia 1835 roku podpisuję się zawsze pamiętając o świętej Przyjaciółce i Orędowniczce niebiańskiej Paulina Maria Filomena Jaricot.
A Wy macie przyjaciół w niebie? Jak mają na imię?
***
Foto: 1. Układ płyt na grobowcu św. Filomeny w dniu odkrycia 24 maja 1802 roku
2. Zrekonstruowany układ płyt na tymże grobowcu.
3. Papież Franciszek w katakumbach św. Pryscylli, Dzień Zaduszny 2019 roku
_______________________________________________________
Nie ustawajcie w modlitwie. To dźwignia niemożliwego
Poniedziałek, 16 maja
W roku 1829 zmarła moja siostra Lauretta osierociwszy sześcioro dzieci. Przygarnęłam je. Towarzyszyłam też w chorobie prowadzącej ku śmierci mojemu bratu Fileaszowi, który zmarł w 1830 roku. Doopiekowałam mojego kochanego ojca, który zmarł w roku 1834.
W roku 1828, w dwa lata po założeniu Żywego Różańca skupiał on 299 członkiń, w roku 1831 było nas już 3100, w rok później liczba poszerza się we Francji o kolejne 200 osób.
Pozwólcie, że sięgnę do jednego z moich listów z tamtych czasów: Liczba odmawiających dziesiątek różańca rośnie z niewiarygodną szybkością we Włoszech, Szwajcarii, Belgii, Anglii, i w wielu regionach Ameryki, między innymi w Kanadzie. Mówiono mi, że w Kolumbii stowarzyszenie tak się rozrosło, że policzenie jego członków jest wprost niemożliwe. Ta forma różańca zakorzeniła się mocno aż po Indie. Kontynuując dzieło szukamy sposobów aby rozpowszechnić go w Afryce. Wszędzie, gdzie tworzą się piętnastki, można zauważyć nienotowane wcześniej umacnianie się dobra i woń cnót.
Wydajemy już wtedy 2000 egzemplarzy Podręczników Żywego Różańca rocznie, 3200 egzemplarzy biuletynu – okólnika różańcowego, rozprowadzamy w ciągu roku kilkanaście tysięcy różańców i dziesiątki tysięcy medalików.
Do tego moja choroba, która zasadniczo towarzyszy mi z różnym stopniem nasilenia od 1814 roku. W 1831 roku na wiosnę mój stan tak się pogorszył, że kanonik Betemps, mój spowiednik przygotował mnie na śmierć namaszczając olejem świętym. Pod koniec lata pojechał do sanktuarium Matki Bożej w Lalouvesc w departamencie Ardeche błagać o poprawę mego zdrowia. W uroczystość Wniebowzięcia Maryi wyjednał mi uzdrowienie. Uznałam to za cud wyproszony przez Matkę Bożą.
Kolejne pogorszenie stanu zdrowia przychodzi w roku 1834. Kolejny raz przyjmuję namaszczenie ale choroba nie ustępuje przez rok. Wtedy podjęłam uznawaną przez lekarzy za zupełnie nieodpowiedzialną i bezsensowną decyzję o pielgrzymce do Rzymu, Watykanu i Mugnano w Królestwie Neapolu przez Paray Le Monial, czyli stolicę kultu Najświętszego Serca Jezusa.
Zastanawiacie się skąd we mnie tyle energii i woli przezwyciężania ograniczeń i przeszkód? Sama się czasem zastanawiam. Ale częściej odpowiadam sobie, że to dzięki wymodlonym Bożym interwencjom. Macie wrażenie, iż w waszym życiu Boże interwencje są rzadsze? Zacznijcie się o nie modlić...
***
Foto: Bazylika św. Jana Franciszka Regis w Lalouvesc, region Owernia-Rodan-Alpy, departament Ardeche, widok współczesny.
_________________________________________________
Szanujcie Piotra Waszych czasów
Niedziela, 15 maja
Aprobata papieska dla Żywego Różańca? Proszę bardzo:
Drodzy synowie,
Pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie.
Pośród głębokiego bólu, jakim nieszczęścia czasów przytłaczają naszą duszę, znaleźliśmy wielki powód pociechy w przemówieniu, które nam wygłosił nasz drogi syn Aloysius Lambruschini, kardynał, prezbiter świętego Kościoła rzymskiego, a które dotyczyło pobożnego ćwiczenia wprowadzonego pod nazwą Żywy Różaniec przez naszą drogą córkę, Paulinę Jaricot, przede wszystkim ku czci Przenajświętszej Dziewicy, które dzięki waszym staraniom i wysiłkom rozwija się szczęśliwie w królestwie Francji.
Błogosławimy Boga Wszechmogącego, który będąc źródłem wszelkiej pociechy i Ojcem światłości natchnął was i inne sługi tej potężnej Matki świętą myślą, by zatrudnić was do szerzenia i krzewienia wszędzie Jej kultu przez odmawianie jakże krótkiej i łatwej modlitwy. Aby zatem zapewnić tej pobożnej instytucji jak najszczęśliwszy i jak najszerszy rozwój, z wielką chęcią wspomagamy was swoim autorytetem i w tym celu otwieramy wam niebiańskie skarby odpustów, kierując do was listy apostolskie, które znajdziecie w załączeniu. Drodzy synowie, z pomocą zbawiennych bogactw, jakie obficie czerpiemy ze skarbców Bożej łaski, przykładajcie się nadal, ze wszystkich sił, do szerzenia wszędzie kultu Najświętszej Panny, Bożej Rodzicielki. Umocnieni jesteśmy słodką i pocieszającą myślą, że pod Jej opieką i kierownictwem nie musimy lękać się żadnego niebezpieczeństwa i żadnego upadku. Z gorącym pragnieniem, by ujrzeć nasze i wasze wysiłki zwieńczone najszczęśliwszym powodzeniem, z serca udzielamy wam apostolskiego błogosławieństwa jako rękojmi Bożej opieki i dowodu naszej czułości względem was i wszystkich włączonych w to pobożne ćwiczenie.
Rzym, u św. Piotra, 2 lutego 1832 roku, w pierwszym roku naszego pontyfikatu Grzegorz XVI, papież
To breve papieskie Grzegorza XVI. Na odwrocie bezcennego papieskiego pergaminu zapisano: Do naszych drogich synów Jean-Francois Betempsa, kanonika kościoła w Lyonie i Benoit Marduela, wikariusza w kościele parafialnym św. Rocha w Paryżu.
Po założeniu Żywego Różańca bardzo oczekiwałyśmy na oficjalne uznanie na piśmie naszego stowarzyszenia przez papieża. Pomógł nam, jak pamiętacie abp Luigi Lambruschini, nuncjusz apostolski we Francji o czym wspomina papież w tekście breve. Był to niespokojny czas. Zarówno społecznie jak i na arenie międzynarodowej. To wzbierały na sile, to zaś przygasały fermenty rewolucyjne w monarchii lipcowej, która po 1830 roku ostatecznie porzuciła drogę absolutyzmu. Poza granicami Francji wojska francuskie zajęły Ankonę (1832) wykonując znaczący krok w kierunku pozbawienia papiestwa państwa kościelnego.
Mimo to otrzymaliśmy informację, iż należy się udać na granicę włosko-francuską do proboszcza Pont-de-Beauvoisin. Tam czekał na nas bezcenny pergamin, którego treść Wam przedstawiłam. W batalii o zatwierdzenie Żywego Różańca przez lokalną władzę kościelną zrozumiałam dobitnie, co znaczy, że Piotr, że papież jest opoką. Że z nim i tylko w jedności z nim budujemy na skale.
Zawsze szanowałam Piotra naszych czasów.
***
Foto: Błogosławieństwo papieża Grzegorza XVI dla polskiej rodziny Morawskich z 1844 r.
________________________________________________
Modląc się pozwólcie działać Duchowi Świętemu
Sobota, 14 maja
Wiem, że obecnie w Żywym Różańcu wymieniacie się tajemnicami w czasie zmiany po kolei. Tak też jest dobrze, ale mnie najbardziej zależało na tym, żeby tajemnice przy zmianie losować. Wiecie dlaczego? To proste.
Po pierwsze nie trzeba było uczestnictwa wszystkich płatków piętnastki w zmianie. Wystarczyła zelatorka i jej dwie wybrane pomocnice. Wszyscy powinni byli przyjść na comiesięczną adorację Najświętszego Sakramentu i Drogę Krzyżową. Natomiast zmianę mogła przeprowadzić zelatorka. Poza tym, z pewnością pamiętacie wybór Macieja na apostoła po śmierci Judasza opisany w Dziejach Apostolskich. Dziś właśnie patronuje nam św. Maciej. W pierwszym rozdziale Dziejów Apostolskich Łukasz zaznaczył, że apostołowie wylosowali Macieja spośród dwóch odpowiednich kandydatów i że pomodlili się przed losowaniem: Wskaż Panie, którego wybrałeś. (por. Dz 1,24) Bardzo mądre i pokorne poddanie swoich decyzji natchnieniu Bożemu.
O to samo chodziło mi przy losowaniu tajemnic dla poszczególnych płatków podczas zmiany. Żeby była zachowana otwartość na natchnioną niespodziankę. Uważałam, że wręczanie kolejnej tajemnicy osłabi ducha stowarzyszonych, zrutynizuje ich. Przemyślcie sami czy nie byłoby to lepsze rozwiązanie, czy ciągle nie mam racji w tej kwestii. Zanim jednak dojdzie do pierwszej i kolejnych zmian w róży, należy wybrać dobre zelatorki. Nie wszystkie muszą być w radzie parafialnej różańca. Radnymi powinny być najgorliwsze.
Narzekacie w Polsce na sfeminizowany katolicyzm. Nie jestem pewna, czy słusznie. Żywy Różaniec w początkowej fazie opierał się głównie na kobietach. Wiecie, co sądziłam przy zakładaniu Żywego Różańca o mężczyznach w różach? Ujęłam to tak: Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby do wspólnych piętnastek przyjmować mężczyzn. Być może będzie to jedyny sposób, żeby skłonić również ich do praktykowania tej pięknej i starodawnej modlitwy, dzisiaj niemal całkowicie przez nich zaniechanej. Nie stroniłyśmy od mężczyzn, ale też miałyśmy poczucie własnej, kobiecej odpowiedzialności i gorliwości.
Cieszę się, że przekazujecie sobie kartoniki z nazwą tajemnicy, fragmentem biblijnym, z obrazem karmiącym wyobraźnię. Dziś macie więcej możliwości druku, opracowania graficznego. Pierwsze kartoniki dla pierwszych piętnastek wykonywałam własnoręcznie. One też towarzyszyły Żywemu Różańcowi od początku.
***
Foto: Własnoręcznie przez Paulinę przygotowana karteczka do zmiany tajemnic dla prierwszych powołanych przez nią pietnastek.
__________________________________________________
Zrozumcie, że różaniec ciągle powinien być żywy
Piątek, 13 maja
Nadałam memu dziełu modlitewnemu nazwę Żywy. Różaniec albo jest żywy, albo go nie ma. Ileż mądrości jest w liście o różańcu Rosarium Virginis Mariae, który napisał wasz Rodak, Jan Paweł II. Przez medytację i kontemplację ożywiać na nowo tajemnice życia Jezusa i Maryi. Dokładnie tak to odczuwałam zakładając Żywy Różaniec. Wspominamy dziś objawienie Maryi z Fatimy. Maryja też prosiła o to, żeby różaniec odmawiać, czyli żeby był żywy. Żeby był poprzez każdą i każdego z was poznany oraz przez każdą i każdego z was odmawiany.
Sądzę, że nie należy zważać na pozycję, czy światową reputację osób stanowiących piętnastki. Przepraszam – dwudziestki - uszanujmy decyzję Jana Pawła II sprzed blisko 20 lat. Uszanujmy ją, bo to natchniona decyzja papieża, by wprowadzić w rozważania modlitwy różańcowej wydarzenia pomiędzy znalezieniem Jezusa w Jerozolimie i Jego modlitwą w Ogrojcu. Opatrznościowo rzucone światło na różaniec i jeszcze jedna inspiracja, jeszcze jeden oddech pozwalający różańcowi zachować żywotność na następne wieki i tysiąclecia.
Wracam do głównego wątku.
Otóż nie należy zważać na pozycję, czy światową reputację osób stanowiących dwudziestki. Wszystko to są ludzkie względy, niepozwalające wybierać tych osób, które często wybiera dobry Bóg.
W Lyonie nasze piętnastki rekrutowały się ze wszystkich klas społecznych bez różnicy. Miałyśmy właścicielki sklepów, rentierki, zwykłe robotnice, zwykłe robotnice. Nasze okrągłe bereciki robotnic są równie dobrze witane, słuchane, kochane i czują się swobodnie w zgromadzeniu naszych dam. Nasza rada stanowi jedną rodzinę, spotkanie jest też wielką radością, a pierwsza niedziela miesiąca, [ czyli niedziela zmiany tajemnic] nigdy nie przychodzi tak szybko, jakbyśmy pragnęły. Powiem Wam wręcz, że nasze poczciwe dziewczęta służą nam za przykład, są wierniejsze od nas w przestrzeganiu wszystkich punktów regulaminu, ich zapału nic nie zachwieje, nic nie zbije z tropu, ponieważ są prostsze, pokorniejsze od nas, a dobra tego świata nie zaślepiają ich serc.
Zauważyliście, że zanim u Was ukuto pogardliwy termin moherowe berety o starszych kobietach modlących się - duuużo, dużo wcześniej w Lyonie też zwrócono na tę część garderoby u modlących się robotnic?
I co? I że niby miałybyśmy się na to obrazić? Nie tędy droga. Nie ma się co dąsać na berety i na różaniec z tego powodu, że on niektórych drażni. Najważniejsze, że różaniec podoba się Maryi.
***
Foto: Kobiety na przełomie 19. i 20. wieku przy fabrycznej linii produkcyjnej.
_____________________________________________________________
Pomówienia i oskarżenia przyjmujcie z pokorą i stałością
Czwartek, 12 maja
Wikary od św. Nicecjusza, ks. Querbes wytoczył ciężkie działo przeciw mnie i projektowi Żywego Różańca. Oskarżał mnie, że doprowadzę do schizmy w Kościele przez wprowadzanie nowych zwyczajów. Generał dominikanów obawiał się, że nie tylko nie pomogę wiernym w odkryciu wartości różańca, ale zniechęcę ich zupełnie do odmawiania go.
Po śmierci mego wcześniejszego spowiednika, ks. Wurtza kolejnym został ks. Joseph Francois Betemps. Nie rozumiejąc dla jakich przyczyn Żywy Różaniec budzi tyle obaw i niechęci, korzystałam ze wskazówek mego spowiednika. Podjęliśmy na początku działania wręcz konspiracyjne. Chodziło o to, żeby lokalne, parafialne oddziały stowarzyszenia miały błyskawiczny kontakt ze mną. Wprowadziliśmy więc na kopertach korespondencji nam tylko znane znaki, które pozwalały nam w pierwszej kolejności obsługiwać listy najbardziej dla nas aktualne i ważne.
Posądzono nas o to, że oddziały Żywego Różańca sprzeniewierzają zebrane pieniądze, że wykorzystują je do własnych celów. Mnie posądzono o to, że spekuluję, mnożąc osobiste korzyści, pozyskane z handlu dewocjonaliami.
Życzliwi domagali się od kapłanów odmowy rozgrzeszenia dla zdeklarowanych członków Żywego Różańca.
Ściśli współpracownicy biskupa Lyonu zarzucali mi pominięcie jego aprobaty dla Dzieła Żywego Różańca i zwrócenie się z prośbą o bezpośrednią aprobatę Stolicy Apostolskiej, ale to była jedna ze wskazówek, której udzielił mi mój spowiednik, lojalny współpracownik biskupa diecezji lyońskiej. Zresztą pojawienie się abpa Luigi Lambruschiniego w Lyonie na zaproszenie administratora apostolskiego, bpa de Pinsa przed objęciem urzędu nuncjusza apostolskiego w Paryżu odebrałam jako opatrznościowe.
Bolałam nad niezrozumieniem ludzi Kościoła dla projektu ożywienia religijnego i odrodzenia duchowego we Francji i na świecie. Wtedy wewnętrzny głoś przynosił mi pociechę: Jak dzielny żołnierz, który oddałby się w ręce nieprzyjaciół w imieniu całego wojska swego księcia, żeby w pojedynkę wycierpieć całą ich złość na to wojsko, doznasz wszystkich cierpień, jakie bezbożni chcieliby zadać Kościołowi świętemu. Na Tobie wyładują oni nienawiść do Kościoła.
Skoro król Dawid udźwignął brzemię walki z Goliatem, to i ja powinnam podołać roli harcownika broniącego Bożego królestwa.
***
Foto: Kardynał Joseph Fesh, arcybiskup Lyonu w l. 1802 - 1831, przyrodni brat matki cesarza Napoleona Bonapartego.
______________________________________________
Módlcie się choćby krótko, ale razem i codziennie
Środa, 11 maja
Dość o pieniądzach, przynajmniej na razie.
Aha, pamiętajcie o tym, żeby Boże natchnienia zapisywać natychmiast. Żeby wam nie umknęło to, co Bóg Wam podpowiada.
Tak, to prawda, pomysł Bożego batalionu, zbierającego grosiki na wsparcie dla misji został mi dany pewnego wieczoru, podczas rodzinnej gry w karty. Był rok 1818, może 1819. Przy którymś rozdaniu stałam się na chwilę nieobecna. Zgromadzeni byli zajeci sobą. Nie przeszkadzało im to, że ja byłam zajęta czym innym. Pomysł ułożył mi się w głowie błyskawicznie. Do tego stopnia natychmiastowo, iż obawiałam się, że któryś szczegół przeoczę, o którymś zapomnę. Porwałam więc którąś z niskich kart z talii na stole i wprost na niej zapisałam ołówkiem zarys projektu. Z kartą i projektem dotarłam następnego dnia do proboszcza parafii św. Polikarpa, ks. Gourdiata, który pobłogosławił pomysł.
A teraz opowiem wam jak zrodził się pomysł założenia Żywego Różańca: Odczułam, że nadeszła pora stowarzyszenia, które pozwoliłoby osiągnąć jedność modlitwy (…) w sposób krótki i praktyczny, nie męczący, a ułatwiający. Chodzi o przynajmniej kilkuminutową, codzienną medytację tajemnic życia i śmieci Jezusa (…) W całym Różańcu jest piętnaście tajemnic podzielonych na trzy części. Należy zatem znaleźć pietnaście towarzyszek i każdej z nich powierzyć cztery małe zadania:
Codzienne odmawianie jednej dziesiątki różańca
Rozważanie tajemnicy odpowiadającej dziesiątce, losowanej co miesiąc.
Znalezienie pięciu osób, które będą się starały znaleźć kolejnych chętnych.
Ofiarowanie co roku pięciu franków przeznaczonych na rozpowszechnianie dobrej prasy.
Do tego jedno zadanie dla całej piętnastki: spotkanie raz w miesiącu przeznaczone na odprawienie drogi krzyżowej i godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu.
Proste, prawda? Powiadacie, że było mi łatwiej, bo ludzie w 19. wieku bardziej sobie cenili różaniec? Nic podobnego. Już wtedy większość chrześcijan uważało różaniec za praktykę przestarzałą i nadającą się najwyżej dla tych, co nie umieją czytać.
Rok 1825 był rokiem jubileuszowym. Papież Leon XII ogłosił go i zachęcał, aby zastopować błyskawiczne rozprzestrzenianie się obojętności religijnej. Na przekór złośliwym i niewłaściwym opiniom uznałam, że możemy tego dokonać odmawiając wspólnie, codziennie różaniec.
***
Foto: Figury z francuskiej, dziewiętnastowiecznej talii kart do gry firmy Piquet.
______________________________________________
Roztropnie dysponujcie zgromadzonymi pieniędzmi
Wtorek, 10 maja
Może jeszcze słowo o finansowym wspieraniu misji.
Nie dziwcie się, że przez pewien czas odmawiałam poddania pod kontrolę proboszczów parafii w Lyonie wzrastających sum, które zbieraliśmy wśród tysięcy modlących się. Miałam uzasadnione obawy o to, że proboszczowi mogą być zwolennikami gallikanizmu. Pracowali w czasie po wybuchu rewolucji francuskiej (1798), która wstrząsnęła Francją na rok przed moim urodzeniem.
Obejmując parafię składali tzw. przysięgę konstytucyjną, która sprowadzała się d daleko posuniętej uległości wobec władzy świeckiej. Nie byłam w stanie dotrzeć do każdego z nich i poznać jego wnętrze, jego rzeczywiste intencje, którymi się kierował. Znałam natomiast założenia gallikanizmu. Był obecny we Francji w różnych przejawach od kilkuset lat. Zwolennicy tegoż propagowali podporządkowanie Kościoła władzy świeckiej i uzyskanie jego autonomii w stosunku do Stolicy Apostolskiej. Na takie ryzyko sprzeniewierzenia środków, które gromadziliśmy właśnie dla papieża, nie mogliśmy sobie pozwolić.
Stąd moja decyzja podjęta w 1827 roku, by przy zbiórce i dystrybucji większych sum pieniędzy dla misji skorzystać bezpośrednio z pomocy nuncjusza apostolskiego we Francji, Luigi Lambruschiniego. Od roku pełnił ten urząd dla Kościoła francuskiego (1826-1832) ale natychmiast wzbudził moje zaufanie. Owszem, nie była to popularna decyzja. Nie podobała się francuskiej hierarchii kościelnej. Ale nie o przychylność lokalnej władzy kościelnej tu chodziło, tylko o efektywne, zgodne z przeznaczeniem wykorzystanie zebranych pieniędzy. Nie robiły wiec na mnie większego wrażenia tarapaty, w które popadłam z tego powodu. Żałowałam jedynie nuncjusza, który po sześciu latach reprezentowania Stolicy Apostolskiej we Francji został zmuszony do opuszczenia placówki wyznaczonej mu przez państwo kościelne. To pokłosie postępującej niezależności Kościoła we Francji, które forsowała rewolucja lipcowa z 1830 roku. A co sądzicie o nazwach [poszczególnych szczebli dzieła rozkrzewiania wiary? Dziesiątki nazwałyśmy de kuriami. Setki to centurie. A tysiące nas to dywizje. Groźnie brzmi? Nie bójcie się. Nie byłyśmy groźne. Tak scharakteryzowałam nasze oddziały w swoich zapiskach: Nie chcą mieć niczego, co by je mogło wyróżniać spośród rzeszy wiernych. Pragną natomiast jak najbardziej zwrócić się ku radom ewangelicznym.
Przypominałam kobietom regularnie naszą regułę, która sprowadzała się do pokory. Polecałam im, żeby zawsze traktowały siebie jako niżej stojące od ubogich, którym miały służyć.
***
Foto: Kardynał Luigi Lambruschini, nuncjusz apostolski w Królestwie Francuskim w latach 1826-1832.
______________________________________________
Poprzestajcie na tym, co wystarczy
Poniedziałek, 9 maja
Mój Boże, w miniony wtorek minęło równo 200 lat od założenia Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary. O jego skromnych początkach opowiadałam Wam wczoraj. To moje misyjne dziecko.
Dziesięć, sto, tysiąc, dziesięć tysięcy najbiedniejszych chrześcijan modlących się i wspierających groszami misje. Za jedno sou kupisz kajzerkę ale za 10 tys. sou kupisz już używany motocykl, po tygodniu zbiórki, a po roku mamy z górą 500 tys. czyli kilka misyjnych samochodów. Zawsze się tym cieszę, kiedy wspomnę, że nam się udało.
Wy świętujecie 3 maja uchwalenie Konstytucji pierwszej w Europie i drugiej na świecie. Ja świętuję powstanie pierwszego dzieła papieskiego, którego jestem matką. 31 lat różnicy pomiędzy jednym i drugim ważnym wydarzeniem.
Choć jeśli się wczytacie w historię Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary - przekonacie się, że w formalnym akcie założycielskim dzieła, które dokonało się 3 maja 1822 roku nie uczestniczyłam. Jak to możliwe?
Dzieło rozwijało się faktycznie od wielu lat i za to byłam odpowiedzialna. Wśród biedoty czułam się u siebie. Natomiast elitarny charakter gabinetu notarialnego onieśmielał mnie. Pozostawiłam to zadanie świeckim notablom. Znali się na tym, co przedsięwzięli, nie byłam im potrzebna. Gdyby do gabinetu zaprosili nas z wszystkimi najbiedniejszymi uczestnikami dzieła, wtedy może bym przyszła, inaczej szkoda mi było czasu na rzeczy z mojego punktu widzenia mniej istotne.
Nie cierpię rozwarstwienia, zwłaszcza w Kościele, to już wiecie. Podam wam jeszcze jeden dowód obrazujący moją życiową dewizę.
W młodości miałam ponoć piękny głos, ale nigdy nie wstąpiłam do chóru parafialnego. Wiecie dlaczego? Bo ten, do którego mogłam wstąpić, był elitarny, dla bogatych mieszczanek. Właściwie nic nie stało na przeszkodzie, żeby włączyć do chóru również biedniejsze dziewczyny. Jednak te zamożniejsze wyrażały swą dezaprobatę wobec takiej propozycji. Manifestowały uparte: nie bo nie. Więc i ja nie wstąpiłam do chóru, który werbował śpiewających odwołując się do wykluczenia.
Owszem, początek dziewiętnastego wieku to czas, kiedy ubóstwo jest znacznie bardziej powszechne niż obecnie. Tym bardziej nie mogłam zrozumieć i zaakceptować zgody na nierówności, zwłaszcza w Kościele. Głosu nie kupuje się przecież za pieniądze. Udziela go Bóg, którego śpiewając każdy - bogaty i biedny - może równie pięknie chwalić.
***
Foto: Dziewiętnastowieczny plakat zachęcający do udziału w dziele rozszerzania wiary i podający wymogi dla wstępującego do wspólnoty modlitewnej.
__________________________________________________
Odważnie stawiajcie pierwszy krok
Niedziela, 8 maja 2022
Będąc dzieckiem, z upodobaniem słuchałam opowiadań o pracy misyjnej w Chinach i w Japonii. Zawsze pasjonowały mnie misje i wszyscy ci, którzy na misjach równoważyli globalne rozwarstwienie pomiędzy wierzącymi na całym świecie. Miałam też, jak pamiętacie obok siebie Fileasza, starszego brata, który wstąpił do seminarium i przygotowywał się do pracy misyjnej w Chinach. Ostatecznie nie podjął tej osobistej misji ale potrzebę wspierania misji wszczepił we mnie na zawsze.
Misje, to jest moim zdaniem właściwy kierunek. Nie może być w Kościele protagonistów i zapóźnionych, zaniedbanych w wierze. Nie może być poza Kościołem pozbawionych wiary. Wszyscy powinniśmy pogłębiać wiarę. Wzajemnie sobie pomagać w jej pogłębianiu.
Zainspirowana natchnionym ponagleniem zaproponowałam kobietom, z którymi modliłyśmy się już wcześniej, Wynagrodzicielkom Najświętszego Serca Pana Jezusa byśmy utworzyły dzisięcioosobową grupę i przyjęły na siebie obowiązek codziennej modlitwy: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu i modlitwy do św. Franciszka Ksawerego, patrona misji. Poprosiłam też moje towarzyszki, żeby z każdego tygodnia odłożyły jedno sou (czyt. su) na misje. Dla Was dziś to niecała złotówka. Zapłata za najmniejszą kajzerkę. Ważne było dla mnie to, że w dziele uczestniczą najbiedniejsze kobiety w mieście, które jeśli się postarają - mają się czym podzielić i jeszcze mają z tego satysfakcję. Cieszy je to. Nie znoszę rozwarstwienia w Kościele więc zaczęłam od najbiedniejszych. Dobrałam dla nich taką ilość modlitwy i taką ilość ofiary, żeby i oni mogli ją unieść i mogli się poczuć potrzebni w Kościele. Mogli się poczuć jako mający wpływ na żywotność na rozwój Kościoła
Żebyście wiedzieli ile pomówień i krytyki mnie za to spotkało. Z czyjej strony? Ze strony wielkich tego świata. Jak wy to dziś nazywacie? Spadła na mnie potężna fala hejtu.
Co za pomysły?...Zawracanie głowy grosikami...Kto to będzie przeliczał...kto to będzie przesyłał...więcej się wyda na znaczki, czy opłatę manipulacyjną niż to warte.
Ale my, kobiety biedoty nie przejmowałyśmy się tym. Pierwszą dziesiątkę do tego stopnia pochłonęła modlitwa i ofiarność, że poczułyśmy, iż każda z nas jest gotowa, by utworzyć kolejną dziesiątkę. Niebawem było nas 110. W tych kolejnych dziesiątkach ten sam zapał, więc było nas już 1100. Krytyka bogatych cichła. Liczba zgromadzonych sou już nawet na nich zaczęła robić wrażenie.
Nigdy nie rezygnujcie z pierwszego kroku...
***
Foto: Zdjęcie seminarzystów chińskich u schyłku 19. wieku
__________________________________________________
Namiętności sami nie pokonacie
Sobota, 7 maja 2022
Namiętność we mnie? Będąc młodziutką nastolatką poznałam wśród rówieśników młodzieńca w którym się podkochiwałam. Na myśl o nim wzdychałam tęsknie. Nie, jego imienia wam nie zdradzę. To nazbyt intymne. Uważam, że winna mu to jestem, by pozostawić jego imię w tajemnicy. Niech wam wystarczy uwaga, że wielką przyjemność mi sprawiało iż wodził za mną wzrokiem. I że moi rodzice obserwując naszą znajomość zaczęli zupełnie realnie myśleć o naszym ślubie.
Och, byłam dzieckiem epoki romantyzmu. Stopniowo rodziło się w moim sercu pragnienie, by podobać się i kochać. Wyobraźcie sobie, że już po moim nawróceniu i złożeniu osobistego ślubu czystości nawet Jezus w rozmowie ze mną nawiązywał do owej kokieterii, która tak mnie podniecała. Jezus mówił: Żona najpierw stroi się w ozdoby po to, żeby podobać się swemu mężowi i rzeczywiście w nich mu się podoba. Stopniowo wraz z zamiłowaniem do ozdób, czuje jak rodzi się w jej sercu pragnienie podobania się (...) wszystkim, którzy ją zobaczą. Wprawdzie chce należeć sercem i uczuciem tylko do swego męża. Pozostaje niezachwianie przywiązana do niego. Pragnie też jednak podobać się innym niż on. Miał pomysł, jak sprawić, by moje serce było ostrożne i powściągliwe. Dbałam przecież wcześniej o drogie i wystawne stroje, uwielbiałam oczekiwać na zapowiedziane przyjęcia i bale. Wszystko we mnie obracało się w namiętność. Miałam lekkie pióro, z rozkoszą rozczytywałam się w wielu pozycjach bynajmniej nie ascetycznych. Oczytana, w naturalny sposób brylowałam elokwencją, trafną, błyskawiczną ripostą i ambitnym żartem.
Wiecie, gdzie złożyłam osobisty ślub czystości w 1816 roku? U Matki Bożej od Czterech Wiatrów w Lyonie. Bo namiętność to wiatr, który nie wiadomo skąd przywieje. Ciągle trzeba być ostrożnym i nigdy nie można być zbyt pewnym siebie.
Za pięć dni minie dokładnie dwieście jeden lat od chwili w której doznałam bardzo gwałtownych, podniecających pokus. Tak, takie chwile długo się pamięta. Wręcz jękiem i modlitwą próbowałam się przed nimi bronić. Zobaczyłam, że pokusy, które mnie nękają to w istocie rozmaite chwasty, które płoną w pobliżu pola obsianego zbożem. Przeraziło mnie to, że i łan zboża zapłonie. Wtedy wewnętrzny głos pocieszył mnie: Właściciel pola spokojnie patrzy teraz na płonący ogień, gdyż zielsko zostało przebrane i oddzielone od zboża. Pan widzi nadzieję dla zbiorów, które do niego należą i nie obawia się, że zniszczy je ogień.
Pokój Pana udzielił się i mnie, zmęczonej wcześniejszą walką. Ochłonęłam. Wszyscy wiemy, że sama nie dałabym rady...
***
Foto: Na balu mieszczańskim w 19-wiecznej Francji. Okazja do uciech, ploteczek, brylowania, próżności...
Przypomnijcie sobie o mnie zapalając kolejną zapałkę
Piątek, 6 maja 2022
Nie spodziewałam się, że moje proste porównanie do zapałki, która rozpala ogień tak wam się spodoba. Że tak do mnie przylgnie, że będzie ze mną kojarzone. Ale dobrze, niech i tak będzie.
Nie mam nic przeciwko temu, żebyście, kiedy sięgniecie po kolejną zapałkę, żeby ją zapalić, przypomnieli sobie o mnie. Przypomnijcie sobie, że ja widziałam siebie jako taką zapałkę. Zrozumcie, że wy też jesteście takimi zapałkami.
Najlepiej zwróćcie uwagę na to, że w słowie zapałka jest ukryte fascynujące słowo, które było dewizą mojego życia, czyli zapał.
Spróbuję wam opowiedzieć skąd się we mnie bierze ten zapał.
Jest chwila po przyjęciu Komunii św. Nie pierwszej, którejś z kolei, którą przyjmuję coraz dojrzalej, w większym skupieniu. Zdało mi się, że nasz Pan Jezus Chrystus stał pod drzwiami nie mogąc wejść. Spytałam go o przyczynę, a On powiedział mi: Kamień zamyka mi wejście. Twoje nieuporządkowanie wewnętrzne jest mi zawadą. Chcę rozmawiać z tobą o twoim niepodporządkowaniu się mojej woli. (...)
Kiedy robisz coś, czego od Ciebie żądam, niecierpliwisz się, myśląc o dziełach, które zostawiasz. Wpadasz w nadzwyczajną skwapliwość. Chcąc robić wiele rzeczy na raz, nie dbając o doskonalenie tej jednej, którą masz do wykonania. Czyniąc jedno, myśl o jednym, nie o czymś innym. Nie wychodź stamtąd, gdzie cię postawiłem, dopóki chcę, żebyś tam była. Opatrzność da ci poznać chwilę, w której powinnaś stamtąd wyjść. Kiedy wczoraj dawałaś swojej siostrzenicy lekcję pisania, chciałem, żebyś tam była. Miałaś tam zostać zamiast mi towarzyszyć w drodze do chorego. Do niego cię nie wzywałem. Kiedy będę oczekiwał, żebyś mi towarzyszyła w kościele - zaproszę cię do tego. (...)
Wczoraj nauczyłaś swoją siostrzenicę zaniedbywać obowiązki, żeby zrobiła to, do czego nie była wezwana, bo sama popełniłaś taki błąd.
Cokolwiek czynisz - czyń po to, by pełnić moją wolę.
Tak, jestem zapałką, gotową do zapalenia, przechowywaną w chłodnym, suchym miejscu, wykonaną ze smolnego drewna. Jest we mnie potencjał zapalania.
Zapałka to ja ale płomień, żar ognia jest pański.
Jest we mnie zapał, który bierze się z nasłuchiwania i wypełniania woli Bożej.
***
Foto: Kaplica Notre Dame de Fourviere - wnętrze. Rycina cudownego ołtarza Matki Bożej z 19. w. i współczesna fotografia.
__________________________________________
Dbajcie o rodzeństwo
Czwartek, 5 maja 2022
Nas było siedmioro w rodzeństwie: Paweł, Jan Maria, Zofia, Lauretta, Narcyz, Fileasz i ja. Dwoje z nas umarło w wieku dziecięcym. Najstarszego brata, Pawła traktowałam jak bardziej jak ojca, z dystanstem. On mnie również. Stałą dbałość i bliskość zachowywałam zwłaszcza z najstarszą siostrą Zofią i bratem Fileaszem. Oni pomogli mi pokonać pląsawicę i młodzieńczy kryzys piętnastolatki. Pozwolili mi wrócić do równowagi. Oni byli hamulcowymi, gdy jako dwudziestolatka po osobistym ślubie czystości, nie bacząc na kłopoty z oddychaniem i podejrzenie gruźlicy opiekowałam się już chorymi w hospicjum św. Polikarpa, niemowlętami porzucanymi w przedsionkach kościołów, dziećmi ulicy, młodymi prostytutkami i robotnicami w fabryce szwagra.
Nie pozostawałam im dłużna. Kiedy Zofia wraz ze swym mężem wyjechała do Paryża, bo ten obejmował wielką fabrykę jedwabiu - opiekowałam się piątką moich siostrzeńców. Gdy Fileasz wstąpił do seminarium duchownego z zamiarem przygotowania do pracy misyjnej, nie czekając na zakończenie formacji brata zmobilizowałam pracownice fabryczne do zbierania jednego grosika na ten cel. Idea była prosta. Niech biedni wesprą jeszcze biedniejszych na całym świecie. Niełatwo było znaleźć w budżecie rodzin nędznie opłacanych robotników fabryk tego sou na tydzień na misje ale nasza determinacja była ogromna. Dużo i wspólnie modliłyśmy się w intencji misji.
Potrafiłyśmy z kobietami zupełnie wykluczyć z naszej garderoby białą odzież i wybierałyśmy ciemniejszą, żeby zaoszczędzić na jej praniu. Wtedy Fileasz w jednym ze swoich listów przyszedł nam z pomocą pisząc takie słowa: Dzieło, które podjęłyście jest narazie ziarnkiem gorczycy, ale wyrośnie z niego wielkie drzewo pokrywające swymi dobroczynnymi gałęziami całą powierzchnię ziemi. Nie ufam dziełom - pisał dalej Fileasz - nie ufam dziełom, ktore mają wielkie początki i od razu dysponują wielkimi środkami. Takie dzieła zazwyczaj są ludzkie, nie opierają się na zaufaniu i współpracy z Bogiem. Są nietrwałe.
Zdajecie sobie sprawę jak inspiruje taka pewność i odwaga myślenia brata. Oni naprawdę mnie wspierali.
Myślę, że to właśnie dzięki nim jako dwudziestokilkuletnia kobieta byłam gotowa napisać samej sobie taką poradę: Nie odrzucaj myśli, że pewnego dnia zostaniesz świętą. Pracuj nad tym, by tak się stało. Dotąd jeszcze mało zrobiłaś, aby na to zasłużyć.
Wierzcie mi. Siostry i Bracia są bardzo pomocni. Są między innymi po to, żebyśmy wspólnie podejmowali wielkie dzieła otwierające nas wieczność. Dbajcie o kontakt i współpracę z rodzeństwem.
***
Foto: Awers i rewers francuskiego miedziaka sou z czasów Ludwika XVI (1791) Współczesna wartość numizmatyczna 450 PLN.
Pozwólcie dzwonić dzwonom Waszego kościoła
Środa, 4 maja 2022
Jeszcze słowo o sąsiedztwie.
Słyszałam, że są wśród Was tacy, którzy narzekają na bliskie sąsiedztwo kościoła, zwłaszcza kiedy rankiem dzwony zapraszają do modlitwy w nim. Myślę, że to zdradza jego niewiarę, obojętność na Boga. Inaczej nie jestem w stanie tego pojąć.
Ja zawsze pragnęłam mieszkać w pobliżu jakiegoś kościoła. Na stałe i w podróży.
Wyobraźcie sobie, że kiedy przebywaliśmy na kanikule w rodzinnej posiadłości ojca w Tassin pod Lyonem, najbardziej cieszyłam się z tego, że dom znajduje się blisko starego, zaopuszczonego kościoła. Już po pierwszej komunii św. wypracowałam sobie układ z dozorcą zapomnianej świątyni, że kiedy przyjeżdżam do Tassin, odbieram od niego klucze i codziennie przychodzę na chwilę modlitwy właśnie przed ołtarz.
Właśnie w tym kościele, do którego przychodziłam najczęściej tylko ja, stwierdziłam, że Jezus to więzień tabernakulum.
Jest on tak godzien miłości, a jednocześnie tak opuszczony na swoim ołtarzu. Korzystałam z tych chwil modlitwy codziennie, bo w ten sposób wydawało mi się, że dotrzymuję Jezusowi towarzystwa na wygnaniu w zaopuszczonej świątyni. Że towarzyszę Mu w Jego osamotnieniu.
Wiele bym dała każdego takiego dnia, żeby znalazł się dzwonnik, który wezwałby mnie i innych codziennie na modlitwę do starego kościoła.
W chwilach skupionej modlitwy przestawałam szeptać, bo słyszałam Jego głos: Jestem z tobą, ale nie jestem już w tym tabernakulum, w które się wpatrujesz. Twoje serce jest teraz moim tabernakulum. Mieszkam w Tobie bo mnie codziennie przyjmujesz do Twego serca. Jesteś żywym Kościołem.
Stąd wypłynęło pragnienie zamienione w czyn, by mój niewielki pokój uczynić kaplicą.
Nie strońcie od świątyń tętniących liturgią. Włączajcie się w tą liturgię, ożywiajcie ją, kontynuujcie ją. Odprawiajcie rekolekcje zamknięte, w czasie których będziecie mieszkać z Jezusem pod jednym dachem. Wyjeżdżajcie na pielgrzymki żeby noc po nocy spędzać blisko sanktuarium. Czcicie słowami Litanii Loretańskiej Maryję. Pamiętacie skąd się wzięła litania loretańska? Właśnie w Loretto zaczęto ją powszechnie odmawiać, a i na ścianach domku nazaretańskiego pątnicy przywieszali dodatkowe, osobliwe tytuły na cześć Maryi. Nie pozbawiajcie się posiadania pod swoim dachem, w swoim sercu świętej przestrzeni.
Foto:Tassin. Parafia św. Klaudiusza.
1. Bryła kościoła i plac przed nim na pocztówce z 1908 roku, w sto lat po sąsiedzkich spotkaniach z Jezusem Pauliny w zaopuszczonym kościele (posiadłość panśtwa Jaricot znajdowała się kilkadziesiąt metrów od kościoła).
2. Odnowione w 2016 roku prezbiterium kościoła.
3. Wnętrze kościoła, widok od tabernakulum, przed którym modliła się Paulina Jaricot. Diakon Jacques Denis prowadzi próbę przed przyjęciem pierwszej komunii św. dla dzieci i ich rodzin w roku 2017.
_________________________________
Dbajcie o relacje dobrosąsiedzkie
Uroczystość NMP, Królowej Polski, wtorek, 3 maja 2022
Moje sąsiedztwo? Mieszkaliśmy na półwyspie. Nie, nie przesłyszeliście się. Wprawdzie z Lyonu do Marsylii, czyli nad brzeg Morza Śródziemnego jest ponad trzysta kilometrów ale my mieszkaliśmy na półwyspie, albo inaczej w widłach Rodanu i jego prawobrzeżnego dopływu - Saony. Saona wpada do Rodanu właśnie w Lyonie, w okolicy parafii Saint Nizier.
Stałymi gośćmi w naszym domu byli księża. Nasi duszpasterze z parafii Saint Nizier, księża z Hôtel-Dieu uroczo położonego,
bogato zdobionego szpitala przy nabrzeżu Rodanu, oraz z sąsiedniej miejscowości Ecully położonej na zachód od koryta Saony. W tej właśnie wiosce pracował ks. Balley, nauczyciel ks. Jana Marii Vianneya, którego miałam okazję właśnie tam poznać. Nie strońcie od sąsiadów, może się okazać, że utrzymując z nimi dobre kontakty, poznacie świętego.
Inne, godne polecenia sąsiedztwo? Z pewnością elitarna pensja pani Bissuel w dzielnicy Croix-Rousse. Tam nauczyłam się wrażliwości artystycznej i swady literackiej, elegancji, wdzięku i ogłady. Każdemu bym polecała to miejsce. Jedno z najlepszych, jakie można było polecić dojrzewającym dziewczętom w naszym mieście.
Nie wyobrażam sobie też, żeby nie mieszkać blisko dzielnicy fabrycznej w mieście. Blisko manufaktur tkackich i fabryk.
Przyglądaliście się kiedyś dłoniom robotnika fabrycznego? Słyszałam, że macie w pamięci zdjęcie, które ostatnio obiegło świat. Zdjęcie dłoni kobiety zastrzelonej przez Rosjan w Buczy. Dłoni wypielęgnowanej w gabinecie kosmetycznym należącej do kobiety, która tak naprawdę pracowała w kotłowni. Ten fenomen piękna i wartości spracowanych dłoni dostrzegałam już 200 lat temu. Dłonie robotnika są wielkie. Zgrubiałe. Żylaste. Przemęczone wysiłkiem. Zawsze patrzę na te ręce z szacunkiem, ponieważ w dużej mierze właśnie one przyczyniają się do zadośćuczynienia zbrodniom popełnianym na ziemi.
Owszem, jestem charakterna, uparta i przebojowa. Potrafię kopnąć w mebel, który ustawiono mi na przeszkodzie i przez to wydłużył mi drogę do celu, do którego chciałam dojść, ale w sąsiadach nie przebieram. Nie przestawiam ich. Nie stronię od nich, nie kopię ich po kostkach. Sąsiadów przyjmuję takich, jakich Bóg postawił na mej drodze.
Agnieszka Osiecka napisała taki tekst. Alibabki go zaśpiewały: Jak dobrze mieć sąsiada... Pamiętacie? Zanućcie mi go, proszę...
***
Foto: Lyon. Nabrzeże Rodanu. Hôtel Dieu, jeszcze jako szpital, czyli w przeznaczeniu, które było znane Paulinie Jaricot obok mostu de la Guillotiére. Rycina nieznanego autora z II połowy 18. wieku.
__________________________________________
Będąc mieszczuchami, wyjedźcie czasem na wieś
Poniedziałek, 2 maja 2022
Rozpoczął się maj. Macie więcej wolnego. Wybraliście się za miasto? Dostrzegliście ile mądrości i piękna nas otacza? Wszędzie odkrywamy zamysł Boży. Jestem mieszczuchem, ale nigdy nie przestałam podziwiać wiejskich pejzaży. Nie przestałam za nimi tęsknić i do nich wracać. Wszak mój ojciec pochodził ze wsi.
Czy można się nie zachwycić węchem psa? Sami mu zazdrościcie, lub go naśladujecie, gdy chwalicie się, że mieliście nosa. O skowronku już Wam opowiadałam. Skowronek, rajski skowronek to ja według moich rodziców. Nieraz na wsi przyglądałam się ptakom. Zazdrościłam im, że tak błyskawicznie potrafią się wznieść ponad smutną, ziemską rzeczywistość. Potem nauczyłam się je duchowo naśladować.
Nie potrafiłam na wsi przejść obojętnie obok mrowiska lub ula. Mrówki i pszczoły. Cudownie pracowite i przedsiębiorcze stworzonka. Zachwycająco zorganizowana społeczność. No i jeszcze jedwabnik. Wiadome, nie może go zabraknąć, kiedy świat podziwia córka składacza jedwabiu. Wydaje się, że nie ma nic delikatniejszego, niż nitka jedwabiu, którą jedwabnik snuje, ale też jak mocna musi być jednocześnie ta nić, jeśli jedwabnik potrafi nią opleść sporych rozmiarów wrzosowisko.
A kwiaty? Kupiliście już sadzonki? Jeszcze nie? To błąd. Koniecznie to zróbcie. Hodujcie koniecznie kwiaty, choćby na parapecie, czy balkonie.
Jeśli chcecie odnaleźć Boga - koniecznie powinniście hodować kwiaty. Ja widziałam i widzę Boga wszędzie: w drzewach, w gwiazdach, w księżycu, w kwiatach.
Jeśli traficie kiedyś na autobiografię bez tytułu, bez pierwszej strony i będziecie się zastanawiać kto jest jej autorem. a przeczytacie na przykład takie zdanie: Podobna jestem do dziecka, które postawione na ziemi ozdobionej tysiącem kwiatów, przewraca się przy każdym kroku i zakłopotane nie potrafi ułożyć jednego bukietu, bo wszystkie chciałoby w ten bukiet wpleść to możecie być pewni, że to moja biografia.
Nie, nie jestem panteistką.
Ja jak Biedaczyna z Asyżu po tropie różnorodności i piękna stworzeń docieram do ich Stwórcy.
A może i Wy pochodzicie ze wsi? Nigdy się tego nie wstydźcie. Z upodobaniem i wdzięcznością tam wracajcie. Zawsze odnajdziecie tam jedną ze ścieżek prowadzących do Boga.
***
Foto: Dziedziniec przed posiadłością państwa Jaricot w podmiejskim Tassin ze współczesną ławeczką.
Słuchajcie z uwagą każdego kazania
Zapamiętałam je na całe życie, bo wcześniej bywałam próżna. Oj, zdarzało się, że jedynym moim zmartwieniem przed wyjściem z domu było: jaką wstążkę założyć do kapelusza żeby odpowiadała kolorowi trzewików. Jedyną prawdziwą satysfakcję przyniosło mi wtedy włączenie do orszaku księżnej d'Anguleme, Marii Charlotty, córki Ludwika XVI, króla Francji. No, może jeszcze i to, że nie brakowało opinii, iż w tym orszaku pięknych, bogatych dziewcząt ja błyszczałam najjaśniej.
***
Foto: rycina środmieścia Lyonu z czasów Pauliny. W głębi na wzgórzu wieża sanktuarium Notre Dame de Fourvière, w kórym Paulina po kazaniu ks. Wurtza o zawinionej próżności złożyła ślub czystości.
__________________________________________
Szanujcie rodziców
Sobota, 30 kwietnia
***
Foto: Joanna z Lattierów Jaricot i Antoni Jaricot, rodzice Pauliny.
Nowa książka ks. Kacpra - "Więcej aniżeli ci"
- Szczegóły
“Nie ma przypadków, są znaki!” - przekonuje ks. Kacper Nawrot. I zaprasza, by w nieprzypadkowym towarzystwie Jezusa Dobrego Pasterza, świętego Piotra i służebnicy Bożej Chiary Corbelli Petrillo odkryć prawdę, która może totalnie wywrócić dotychczasowe myślenie i pomóc na zawsze pozbyć się lęku. Prawdę o kochaniu na zabój, nieodwołalnie, po wieczność.
Autor książki stawia na szczerość i konkret - dzieli się własnymi przeżyciami i przytacza świadectwa z życia swoich przyjaciół. Wszystko po to, byś i Ty mógł powiedzieć z przekonaniem: „Tak, Pan Bóg jest moim Pasterzem. On naprawdę mnie kocha”.
Niech dzieją się cudowne rzeczy!
Na jakie pytania znajdziesz odpowiedź:
- jak wygląda ideał miłości (na przykładzie Jezusa, który w kochaniu nie ma sobie równych);
- jak miłość może przemienić człowieka i uleczyć jego słabość (na przykładzie św. Piotra);
- po czym poznać, że potrafimy kochać? (na przykładzie Chiary Corbelli Petrillo);
- jak kochać w obliczu cierpienia, śmiertelnej choroby i utraty dziecka? (na przykładzie autentycznych świadectw);
- jakie są cztery rodzaje miłości?;
- jakie mechanizmy psują nasze relacje z Bliskimi?;
- jak zatroszczyć się o miłość małżeńską, by rozkwitała?;
- jak odkryć Boży plan względem nas?
Książka dostępna w niedzielę po każdej Mszy św. przy biuletynie "wspólnota" w cenie 30 zł.